„Grass Kings” dobiegło końca, trzeci tom jest ostatnim rozdziałem historii o Królestwie Traw. Ostatni, co nie oznacza, że nie będę do niej w przyszłości wracał. Gdy przy recenzji drugiego tomu wspominałem o lekkim spadku formy, to porównałem to do zadyszki w trakcie biegu. Teraz wiem, że mieliśmy do czynienia z maratonem, który zdecydowanie warto było pokonać wraz z bohaterami.
Temat amerykańskiej prowincji, tam gdzie sprawy załatwia się niekoniecznie zgodnie z prawem, a ludzie lubią być na uboczu, jest wyjątkowo popularny w komiksowym medium. Nic dziwnego, to kuszący obraz dla przeciętnego czytelnika, który z „zadupiem” na co dzień za wiele wspólnego nie ma. Z reguły jest pokazywane jako miejsce pełne tragicznych tajemnic zakopanych w przeszłości. Wiecie, morderstwo, kazirodztwo, sekciarskie życie, te sprawy.
Pożegnanie z Grass Kings
W „Grass Kings” nie jest inaczej. Jak pewnie wiecie, tłem dla całej historii jest morderstwo, a nawet kilka. Poznając bohaterów, mieszkańców Królestwa Traw, wchodzimy coraz głębiej w fabułę oraz samo śledztwo. Śledztwo, którego początku mieliśmy wręcz śladowe ilości. I nic dziwnego. Rozwój fabuły pokazuje, że warto było czekać. Przyznam, że Matt Kindt zaskoczył mnie tym, jak poprowadził rozwiązanie zagadki. Nie to, że kompletnie nie spodziewałem się tego, kto będzie odpowiedzialny za morderstwa. Przyznam jednak, że brałem tę osobę bardziej za element tła, jakże kolorowego, niż jedną z najważniejszych postaci.
Tymczasem Kindt zbił mnie z tropu. Co jednak warto podkreślić, nie była to tania szokująca zagrywka w odróżnieniu od tego, co serwowano nam w ostatnim sezonie „Gry o Tron”. Nie, w trzecim tomie „Grass Kings” bardzo dobrze, dokładnie wyłożono nam tajemnicę morderstw, które nękały okolicę. Poznajemy szczegółowo motywacje sprawcy, a także niektóre z relacji pomiędzy bohaterami rzucające więcej światła na wydarzenia z Królestwa Traw. Całkiem satysfakcjonujące rozwinięcie i zakończenie historii, jaką nam przedstawiono.
Więcej takich kryminałów
Oczywiście nie mogłoby być „Grass Kings” bez rysunków Tylera Jenkinsa. Być może to właśnie one powodują, że tę historię człowiek śledzi aż z taką… zawziętością. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, na początku nie przepadałem za tym, że momentami mamy do czynienia z brakiem detali i dużą ekspresyjnością kreski Jenkinsa. Jednak to uczucie minęło dosyć szybko, już po pierwszych kilku stronach, a zastąpiło je… oczarowanie. I towarzyszyło mi do końca serii. W kresce, stylu, w jakim Jenkins tworzy, jest coś doprawdy urzekającego.
„Grass Kings” jest serią, którą zdecydowanie warto mieć w swojej komiksowej kolekcji. Jest krótka, dosadna w treści i formie. Jednocześnie to satysfakcjonująca i świadomie poprowadzona opowieść. W poszczególnych tomach dostajemy porządny początek, rozwinięcie i zakończenie.
Niestety utrzymanie równego tonu opowieści przez wszystkie jej rozdziały nie jest taką oczywistą rzeczą. Owszem, wspominałem wcześniej, że w drugim tomie tempo nieco zwolniło, ale po ponownej lekturze, którą sobie zafundowałem, wiem, że było ta raczej mylne wrażenie. Często zdarza się, że mamy do czynienia z drastycznym spadkiem jakości. Zwłaszcza na finiszu. Na szczęście w przypadku tej serii jest on satysfakcjonujący.
Scenariusz: Matt Kindt
Rysunek: Tyler Jenkins
Tłumaczenie: Grzegorz Drojewski
Wydawnictwo: Non Stop Comics
5/2019
Liczba stron: 128
Format: 184×286
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788381107914
Wydanie: I
Cena z okładki: 54