Serial „Rick and Morty” ma na fanów silny wpływ. Dorównać mu może chyba jedynie pustka, jaką zostawia brak nowych odcinków. Dopiero na zimę 2019 zapowiedziano kolejną serię animacji. Po lekturze czwartego tomu komiksowych przygód Ricka i Morty’ego zaświtała mi natomiast nadzieja na godnego następcę. Takiego, który nie tylko pomoże dotrwać do premiery serialu, ale sam może stać się interesującą pozycją.

 

GDZIE JEST, KURDE, GRILL MORTY’EGO

 

Na samym początku rzec muszę, że nie lubię rzeczy, które na siłę próbują być czymś, czym nie są. Tego się obawiałem w przypadku komiksowego wcielenia Ricka i Morty’ego. Że zostanie na siłę wykonanym przeniesieniem franczyzy na formułę drukowaną, nawet jeśli nie ma ku temu zbyt wielu podstaw. Były liczne przypadki, w których szerokie fabuły komiksowe upychano w o wiele bardziej „chodliwe” medium filmowe. Okrasiwszy przy tym taczką pieniędzy wydanych na reklamę. W zależności od doboru aktorów, eksperymenty te kończyły się lepiej bądź gorzej. Jednak to, co można wywnioskować na podstawie niewątpliwego sukcesu uniwersum kinowego Marvela, to że niezależnie od mocy fabularnej oryginału, produkt docelowy musi stać mocno na własnych nogach.

Twórcy komiksu „Rick and Morty” uczyli się tego przez kilka odcinków. Nieraz eksperymentowali z formą i treścią. Chwytali wątki znane z serialu, często rozwijali te, które były przez animację wprowadzone i porzucone. Miło patrzeć, jak już przy czwartym tomie ten szalony, kosmiczny pojazd wydaje się łapać trakcję nieco pewniej.

CZY RYBY SIĘ POCĄ?

Pod płaszczem kosmicznych technologii i nadużywania substancji psychoaktywnych Rick i Morty przenoszą przeróżne nauki. Robią to zarówno w swoich rozmowach i zachowaniach, jak i w metatekstualnych odniesieniach całości. Zasadnicze wnioski są zazwyczaj bardzo podobne ‒ ot, nie należy być ani zbyt naiwnym, ani zbyt zadufanym w sobie. Znajdź złoty środek i załóż przestępcze imperium ‒ takie wydaje się być uniwersalne rozwiązanie Ricka na wieczną nudę międzywymiarowego podróżnika. Morty jest przy tym dobrym nośnikiem perspektywy czytelnika. Tak jak my, wnuk psychotycznego geniusza nie wie, czym tym razem zaskoczy go jego dziadek.

A ten tom niesie nieco niespodzianek. Od strony opowieści jest to pierwszy przypadek, w którym trzyodcinkowa historia składa się z elementów, które same z siebie także tworzą zamknięte całości. W połączeniu z zaangażowaną grafiką CJ Cannona jest to przyjemna lektura, pełna naturalnie wplecionych wątków pobocznych, które znajdują zaskakujące rozwiązania. Prowadzenie przypomina tu nieco serialowy oryginał, ale nie stara się nim być na siłę.

Poza wątkiem „głównym” w tomie znajdują się też dwa krótkie epizody napisane przez Kyle’a Starksa i pięć shortów, których autorem i scenarzystą jest Mark Ellerby. Są to fragmenty będące miłą niespodzianką tego tomu. Pomimo że zbiór ma 132 strony (tyle samo co tom trzeci), to dzięki gęstości fabularnej trzech pierwszych odcinków odniosłem wrażenie, że jest obszerniejszy niż jego poprzednicy.

GŁUPI KAPELUSZ I CZTERY RĘCE

Pod kątem graficznym „Rick & Morty” powoli odsuwa się od oryginału. CJ Cannon trzyma się konwencji, chociaż ewidentnie narzuca jej własny styl. W oczy rzucił mi się brak znaku rozpoznawczego Ricka, czyli jego plamy trunku pod dolną wargą. Dzięki niej rozpoznać można „naszego” bohatera, kiedy nagle znajdzie się pośród swoich odpowiedników z innych wymiarów. Zakładam jednak, że jest to zamierzony efekt (w końcu mamy do czynienia z komiksowym Rickiem, a nie tym serialowym).

Poza tym jedyne zaskoczenie wizualne serwuje nam Kyle Starks, który przy „Skaczącym Mortym” poza napisaniem scenariusza złapał także za ołówek. Jego wyrazisty, niemal pastelowy styl bardzo się odznacza, ale nie przeszkadza. Na pewno znajdzie swoich zwolenników.

Jeśli więc, tak jak ja, nie możecie doczekać się kontynuacji serialu i mieliście już do czynienia z komiksem, myślę, że po czwarty tom „Ricka & Morty’ego” możecie spokojnie sięgnąć. Pewnie że nie jest to oryginał, ale jak pisał Sun Tzu: „inwestuj w krążowniki i snajperów, dopóki nie odblokujesz broni nuklearnej”. A może to nie był on, Morty. Nieważne. Skończyłeś już z tymi meganasionami?

Dziękujemy wydawnictwu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

  • Format:167×255 mm
  • Liczba stron:132
  • Oprawa:miękka
  • Papier:kredowy
  • Druk:kolor
  • ISBN-13:9788328141124
  • Data wydania:24 kwiecień 2019