Tokyo Ghost Ricka Remendera i Seana Murphy’ego z początku wydawał się ładnie narysowaną, ale bardzo sztampową historią męczącą po raz tysięczny najbardziej ograne cyberpunkowe schematy. Na szczęście pierwsze wrażenie okazało się złudne.
Ograne schematy
Nie można nie pomyśleć o protoplastach gatunku takich jak Akira, Ghost in the Shell czy Appleseed, widząc drobną bohaterkę i robo-mięśniaka przemierzających neonowe miasto na futurystycznym motocyklu. Pokazany w dalszej części tokijski raj, będący kolejną koszmarnie orientalistyczną wizją Japonii połączoną z mitem szlachetnego dzikusa, sprawił, że prawie wyrzuciłem komiks przez okno. Chyba już zbyt długo czytam komiksy, oglądam filmy i gram w gry, ale nie jestem też już w stanie dłużej znosić postaci, które nie są samurajami, a które używają japońskich mieczy. To było cool 30 lat temu. Dajmy odejść temu memowi.
Wzbogacone o ciekawsze treści
Pierwszy z przeciwników pary głównych bohaterów to Dave Trauma, czyli taki futurystyczny Joker. Najnudniejszy i najbardziej wyeksploatowany z przeciwników Batmana, ale przynajmniej zamiast być umęczoną tragiczną postacią, siał chaos i zniszczenie. Od drugiego zeszytu zaczyna się robić lepiej. Pomimo tego, że duża jego część to przerwa na ekspozycję i pokazanie przeszłości Debbie i Leda. Zwłaszcza ten drugi zasługuje na kilka słów. Poruszony zostaje problem przemocy i nękania w cyberprzestrzeni (tzw. cyberbullying), kruchości tradycyjnej wizji męskości oraz wiążącej się z nią rzeczywistej przemocy, z którą najpierw spotyka się Led, a która służy mu potem do rozwiązywania problemów.
Led jest również podatny na uzależnienia. Poza narkotykami nie może się obejść bez „swoich programów”, jak nazywa media atakujące jego zmysły przez całą dobę. Problemy wynikające z tak silnego umedialnienia świata, z potrzeby utrzymania zainteresowania widza oraz uzależnienia widzów od mediów przewijają się praktycznie przez całą serię. Młodzieńcza trauma Leda, która jest genezą jego przemiany, została przecież wywołana przez to, jak jego rówieśnicy korzystają z mediów i technologii.
Opozycja natury i technologii
Innym wątkiem jest opozycja natury i technologii. Los Angeles jest zniszczone, zanieczyszczone, opanowane przez maszyny, pełne nierówności społecznych i innych problemów. Ot, typowe cyberpunkowe miasto. Tokio to raj, w którym technologia została zredukowana do minimum, a mieszkańcy żyją w zgodzie z naturą. Oczywiście gdy informacje o tym docierają do Ameryki, nieuchronna wydaje się kolonizacja. Do podboju wzywa się tymi samymi kłamstwami co zawsze, wzbudzając niechęć względem obcych, rzekomo zagarniających dla siebie zasoby, którymi mogliby się podzielić.
Niestety efektem kolonizacji jest całkowite zniszczenie tego, co stanowiło o wyjątkowości i sielankowości Tokio. Miasto zostaje zabudowane kasynami i innymi tego typu rozrywkami. Pomimo medialnej kampanii o równości i podziale zasobów skorzystali jedynie najbogatsi. Wydaje mi się, że to dość dobrze pokazuje mechanizmy ekspansji kolonialnej, która z dawnych kolonii robi źródła surowców lub ekskluzywne kurorty, oraz kolonizacji kulturowej, niszczącej napotkaną kulturę, ewentualnie sprowadzającej ją do cepelii (masowo produkowana tandeta dla turystów), a na jej miejsce sprowadzającej tę „swojską” z metropolii, żeby kolonizatorzy czuli się jak w domu. Działanie wielkich korporacji w Tokyo Ghost nie różni się wiele od komodora Perry’ego, który otworzył Japonię na zewnętrzny świat w 1854 roku za pomocą „dyplomacji kanonierek”.
Tokyo Ghost jest jednak przede wszystkim historią nieszczęśliwej miłości Debbie i Leda. Ten drugi jest słabeuszem zamkniętym w ciele mocarza, który nie może dać sobie rady ze swoimi problemami i emocjami. Bohaterka dwoi się i troi, żeby pomóc ukochanemu i wyciągnąć go ze szponów nałogu oraz negatywnych skutków wychowania w kulturowych kanonach męskości. Ten wątek przeplata się z szerszym społecznym i kulturowym tłem w komiksie oraz jest jego organiczną częścią i konsekwencją.
Warstwa graficzna
Sean Gordon Murphy jest świetnym rysownikiem. Trochę szkoda, że marnuje się, rysując kolejne Batmany, zamiast skupić się na nowych seriach i pomysłach takich jak Tokyo Ghost. Wydaje mi się, że byłoby to lepszym ujściem dla jego kreatywności i zmysłu projektowego. Podoba mi się dynamika jego kreski oraz ciekawe kadrowanie. Czytelnik nie nudzi się, nawet gdy postacie rozmawiają. Jego tuszowanie nie do końca jest okiełznane i pozostaje brudne, niesforne. Nie ma tu martwej precyzji w kreskowaniu cechującej przykładowo Scotta Williamsa. Matt Hollingsworth świetnie go uzupełnia neonowymi kolorami. Podoba mi się, że korzysta z nasyconych barw. Przez to miasto, zwłaszcza wieczorem, zdaje się przepełnione bodźcami. Z kolei Tokio jest skąpane w zieleni i w mniejszym stopniu w brązie, czyli kolorach natury. Kolorysta nakłada też wiele efektów świetlnych wokół neonów, wyładowań i eksplozji, których Murphy nie mógłby łatwo osiągnąć tuszem.
Z powodu fenomenalnej warstwy graficznej bardzo cieszy większy format niż standardowe A4. To nie jedyny plus tego komiksu. Tokyo Ghost okazał się bardzo ciekawą serią. Znane i ograne schematy, wywołujące moją początkową niechęć, wykorzystano do przedstawienia interesującej osobistej historii Leda i Debbie oraz szerzej zakrojonej opowieści o świecie, w jakim przyszło im żyć, a który nie jest wcale tak bardzo odmienny od naszego.
Konrad Dębowski