Die, tom 3 - okładka

Die, tom 3 – okładka

Byłem zachwycony rozwiązaniami z drugiego tomu Die Kierona Gillena i Stephanie Hans wydanego przez Non Stop Comics. Trójka odrobinę studzi mój entuzjazm, bo chociaż odsłania coraz więcej tajemnic i odpowiada na nurtujące czytelników pytania, wpada jednak trochę w schematy.

Nagromadzenie problemów

Tajemnice mają to do siebie, że są interesujące. Ponieważ z każdym kolejnym zeszytem pojawiało się więcej nurtujących pytań niż odpowiedzi na nie, Die było porywającą lekturą. Zwłaszcza po wprowadzeniu bardziej metatekstualnych wątków, które rozwiązywały część zagadek dotyczących kreacji świata przedstawionego w tytułowej grze. W tym tomie sama mechanika gry i zdolności postaci też zaczęły być dla mnie jasne. W pierwszym odcinku sprawiało mi to trudności.

Równie problematyczne było zapamiętanie, jakie traumy każda z postaci przenosi ze świata realnego do gry. Wydaje mi się, że nie ma po prostu takiego bohatera, który byłby przeciętnym, dorosłym człowiekiem. Jako dzieci na długi czas zostali wciągnięci w świat gry, więc może to jest przyczyną tego, że większość nie jest przykładnymi obywatelami i „normalnymi” członkami społeczeństwa. Może tak naprawdę nikt nie jest, a „normalność” to fikcja.

Przeładowanie

Mimo tego, że seria ogólnie mi się podoba, wydaje mi się, że jest w niej po prostu za dużo wszystkiego. To podstawowy problem wielu fantastycznych pozycji, które poza przedstawieniem fabuły, postaci i relacji pomiędzy nimi poświęcają bardzo dużo czasu na zbudowanie świata przedstawionego. W Die jest to miszmasz science-fiction, literackich fantazji dziewiętnastowiecznych nastolatków i bardziej klasycznego fantasy. Nie wiem, czy to nie chęć ucieczki od sztampy i przewidywalności, z którą mielibyśmy do czynienia, gdyby Gillen zdecydował się na spójniejszy, bardziej jednolity świat, ale przez to próba zrozumienia mechaniki i świata gry przeszkadza trochę w skupieniu się na losach postaci.

Seria zauważalnie zmierza do finału. Tom trzeci jest zresztą przedostatnim. Dopiero po przeczytaniu całości będzie można na sto procent stwierdzić, czy niektóre środki zastosowane w tym i poprzednich tomach miały jakiś głębszy sens, czy były tylko ozdobnikami. Obawiam się, że finał może być trochę zbyt hollywoodzki. Postacie porozdzielane i skłócone w poprzednich tomach ewidentnie znowu się do siebie zbliżają. Wszystko zmierza w kierunku ostatecznej walki ze złem. Mam jednak nadzieję, że zostanę pozytywnie zaskoczony.

Rysunki i dodatkowe materiały

To, co robi Stephanie Hans, z tomu na tom wygląda coraz lepiej. Szczególnie podoba mi się kompozycyjnie oraz pod kątem wykorzystania silnie kontrastujących kolorów. Czerwień, biel, żółć świetnie wyglądają na przeważająco ciemnych tłach. Z drugiej strony wciąż pojawiają się panele, które przypominają bardziej szkice niż gotowe rysunki.

Niezmiennie podobają mi się dodatkowe eseje na końcu tomu, które wzbogacają odbiór serii. Nie wiem, czy do jej pełnego docenienia nie powinienem się wgłębić w twórczość sióstr Brönte. Pewnie anglosaski czytelnik jest z ich dziełami znacznie bardziej obeznany. Mnie wciąż brakuje czasu na przeczytanie wszystkiego, co chciałbym. Przynajmniej łatwo znajdzie się motywacja do otworzenia Die kolejny raz, jeśli w końcu uda mi się sięgnąć po lektury dodatkowe. To z jednej strony dobrze. Z drugiej dzieło powinno jednak samo w sobie zawierać wszystkie informacje niezbędne do jego możliwie pełnego odbioru.

Wciąż mam ambiwalentne odczucia względem Die, ale z przewagą pozytywów. Czekam na ostatni tom i wtedy się okaże, czy było warto.

Konrad Dębowski