Naprawdę fajnie móc przespacerować się na festiwal komiksowy. Nie tułać się pociągami po nocy i nosić potem kilogramów komiksów na swoich plecach. Oczywiście łatwość dostania się na festiwal była tylko jedną z wielu zalet i atrakcji, jakie oferował 13. Krakowski Festiwal Komiksu.
Kraków stoi festiwalami komiksu
Gdy krakowski festiwal osiągnął średni rozmiar, jego rozwój przerwała pandemia. Przy okazji doszło też do jakichś niesnasek pomiędzy organizatorami i rozpadł się na dwie imprezy. Nie chcę dywagować nad tym, o co poszło, bo dokładnie tego nie pamiętam i, szczerze mówiąc, interesują mnie głównie komiksy, a nie zakulisowe dramy. Niestety efektem wspomnianych problemów był mniejszy zasięg obu imprez w zeszłym roku i problemy lokalowe. Małopolski Festiwal Komiksu ograniczył się głównie do Arteteki, a Krakowski rozrzucono po mieście. Żadne z rozwiązań nie było optymalne.
Arteteka, chociaż jest świetnym i dobrze zlokalizowanym miejscem (blisko centrum), ma ograniczony rozmiar i podczas poprzednich edycji, które się w niej odbywały, było bardzo ciasno. Niby obok jest Małopolski Ogród Sztuki i jedną z edycji częściowo zorganizowano tam, ale z tego co pamiętam, zarządza nim inna jednostka, co pewnie generuje dodatkowe problemy. Rozrzucenie po całym centrum sprawia, że po prostu na wiele atrakcji trzeba pędzić na złamanie karku, nie da się w przerwie pomiędzy spotkaniami skoczyć np. na giełdę i łatwo wrócić, a sama impreza ginie w przestrzeni miasta. Nie mówiąc już o tym, że przestrzeń na ul. Sarego też nie należała do największych.
Nowe miejsce
Dlatego z radością przyjąłem przenosiny do Klubu Studio w sercu Miasteczka Studenckiego AGH. Według mnie było bardzo komfortowo. Dwie sale przeznaczono na spotkania. Jedną na warsztaty (tam nie dotarłem, bo już nie jestem młodzieżą). Dużo przestrzeni dla stoisk wydawców i twórców. Dużo toalet. Działała szatnia. Poza tym cały czas można było kupić sobie coś do picia i jedzenia, albo przy jednym z dwóch barów, albo w restauracji, która była w innej części budynku. Póki była ładna pogoda, można było też skorzystać z przestrzeni na zewnątrz budynku. Uczestnicy, chociaż było ich sporo, mogli się więc spokojnie zmieścić. Biorąc pod uwagę obecny rozmiar festiwalu, miejsce jest bardzo dobre.
Wizyta legendy
Jednak to nie dla łatwego dostępu do toalet i bliskości do miejsca zamieszkania odwiedza się festiwale, ale dla gości, spotkań i innych atrakcji. Tych nie brakowało. Przyjechało kilku zagranicznych twórców. Mnie najbardziej cieszyło pojawienie się Jose Muñoza, którego Alack Sinner (do scenariusza Carlosa Sampayo) odegrał ważną rolę w artystycznej drodze Franka Millera i kilku innych amerykańskich twórców, przy tym pozostając świetnym kryminałem. Wydaje go u nas Mandioca. Sam autor na spotkaniu prawie nie dał dojść do głosu prowadzącemu i bardzo ciekawie opowiadał o swoim życiu i twórczości.
Między innymi o współpracy z takimi autorami jak Héctor Oesterheld czy o inspiracji dziełami Hugo Pratta, który wykładał na lokalnym uniwersytecie i u którego bardzo chciał się uczyć, ale pech chciał, że akurat gdy się zapisał, Pratt wyjechał. Chociaż nie do końca można mówić o pechu, bo jego miejsce zajął Alberto Breccia. Mówił też o rozmaitych kwestiach geopolitycznych i burzliwej najnowszej historii Argentyny, które wpływały na jego twórczość i życie. Przy okazji podpisywania albumu zamieniliśmy z autorem i towarzyszącą mu żoną kilka słów o twórczości Alberta Camusa (Muñoz ilustrował jedno z wydań jego dzieł), relacji pomiędzy abstrakcją a realizmem i liternictwie (które wychodzi mu przepięknie i bardzo je lubi).
Spotkania z autorami
Równie ekscytujące było spotkanie z autorami Furii (Kultura Gniewu), Mathieu Burniatem i Geoffroyem Monde. Tomasz „Spell” Grządziela prowadził je z dużą werwą. Obaj autorzy są zarówno scenarzystami, jak i rysownikami (podobnie zresztą jak prowadzący). Dlatego dość żywo wymieniali się doświadczeniami z pracy nad komiksami. Furia powstała, bo rysownik potrzebował oddechu od bardziej realistycznych komiksów, nad którymi pracował wcześniej, i Monde podsunął mu wariację na temat legend arturiańskich, chociaż odniesiono się do nich bardziej, żeby móc posłużyć się pewnymi archetypami i nie wprowadzać dodatkowego zamętu w tej wystarczająco dziwnej opowieści. Żywo dyskutowano też na temat feministycznego przesłania komiksu i dlaczego nie ma w nim wielu pozytywnych postaci, zwłaszcza męskich. W pewnym momencie pojawiła się też tłumaczka komiksu, która wyjaśniała niedopowiedzenia związane z kwestiami językowymi. Autorzy ogólnie byli bardzo gadatliwi i przy autografach też zamieniłem z nimi kilka słów na różne tematy.
Poza tym zahaczyłem o bardzo interesujące spotkanie o popkulturowych przedstawieniach upiorów i wiedźm prowadzone przez Unkę Odyę. Głównym tematem były liczne przekłamania w powszechnym postrzeganiu tego typu postaci wynikające z pewnych popkulturowych schematów. Mam na półce większość książek wykorzystanych jako źródła, ale i tak dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy. Pozostając w temacie horrorów, równie interesujące było spotkanie z Łukaszem Godlewskim i Rafałem Szłapą, na którym prezentowali swoje najnowsze dzieła: Czarne serce (już wkrótce na Kickstarterze) i Drużyna Ktulu (niestety nie dojechała na festiwal, ale wkrótce pojawi się w sklepach). Z tego co wiem od organizatorów większość spotkań została nagrana i powinna się pojawić na Youtube.
Młodzi goście
Byłem też chwilę na spotkaniu o biznesowej stronie rysownictwa; o tym, jak i czy można przeżyć w tej branży. Wydaje mi się, że to bardzo istotne, żeby szczególnie młodych twórców uświadamiać w kwestiach biznesowych i realiach rynku komiksowego czy ogólnie rysowniczego w Polsce. Pomiędzy stoiskami pojawiały się niby te same twarze panów w średnim wieku, które widuję na wielu konwentach (i do których też się chyba zaliczam). Jednak to młodzi ludzie stanowili zdecydowaną większość gości. Wśród wystawiających swoje prace twórców też było sporo młodych ludzi, których nigdy wcześniej nie widziałem. Sprzedawali swoje ziny, minikomiksy i inną twórczość. Bardzo mnie to cieszy, bo im nas więcej i im różnorodniej w komiksowie, tym lepiej.
Oczywiście to tylko niewielki wycinek programu ‒ bogatego, ale nie przytłaczającego. Spotkania były prowadzone bardzo profesjonalnie. Przy okazji festiwalu można też odwiedzić kilka wystaw. Na razie trafiłem tylko do Mangghi na wystawę Mateusza Kołka. Bardzo ją polecam (a przy okazji można obejrzeć też druki Hiroshige z przepastnej kolekcji Feliksa Jasieńskiego, pierwszego polskiego mangowca). Ogólnie festiwal wypadł bardzo fajnie. Znowu wydałem więcej pieniędzy, niż zamierzałem. Spotkałem prawie wszystkich moich komiksowych znajomych. Przede wszystkim świetnie się bawiłem, poszerzyłem komiksową wiedzę i mogłem porozmawiać z wieloma interesującymi twórcami.
Konrad Dębowski