WYWIAD Z ARKADIUSZEM SALAMOŃSKIM
Przemysław Mazur (KZ): Pytanie, które ze względu na swą sztampę przyprawi zapewne o ból zębów zarówno Ciebie, jak i czytelników. Wypada jednak je zadać – kiedy po raz pierwszy zetknąłeś się z komiksami? Co sprawiło, że – pisząc kolokwialnie – wciąż Ci nie minęło?
Arkadiusz Salamoński (AS): Z komiksami po raz pierwszy zetknąłem się w podstawówce, a właściwie już na samym początku mojej edukacji. W tamtych latach były to oczywiście „Żbiki”, „Tytusy” i „Relax”. W czasach PRL-u kupno komiksów nie było czymś łatwym, był to towar deficytowy mimo olbrzymich nakładów, więc w tamtych latach najczęściej pożyczało się je lub wymieniało z innymi kolegami. Natomiast stałą dawkę komiksu zapewniała wtedy gazeta „Świat Młodych”, trzy razy w tygodniu na ostatniej stronie prezentowano odcinkowe serie Papcia Chmiela, Baranowskiego, Christy i Szarloty Pawel. Moje czytelnictwo tej gazety zaczynało się od ostatniej strony, tej z komiksem, i trwało ponad dekadę. A dlaczego nie minęło? To zbyt trudne pytanie, by na nie odpowiedzieć w jednym zdaniu; sądzę, że jestem z tego pokolenia, które zaakceptowało taką formę narracji i opowieści i jest jej wierne mimo tylu dziś dostępnych innych mediów (Internet, telewizja, gry itp.).
KZ: Publikowałeś własnym sumptem dokonania uznanych twórców historyjek obrazkowych, stając się tym samym prekursorem serii „Klasyka Polskiego Komiksu” wydawanej przez Egmont. Co skłoniło Cię do tego typu aktywności i kiedy ją rozpocząłeś?
AS: Gdy miałem już rozeznanie co do wielkości dorobku Janusza Christy i jak niewielką część znam, rozpocząłem jej kompletowanie. Polegało to również na wymianie kserokopii z innymi pasjonatami, w zamian za te pozycje, których mi jeszcze brakowało. Szybko okazało się, że przy każdym kopiowaniu giną mi kolejne strony z moich zbiorów i moje kompletowanie rozpoczyna się od nowa. Ponadto każde kserowanie z kolejnych kopii było coraz słabszej jakości i nie wypadało zbyt atrakcyjnie przy wymianie z innymi kolekcjonerami. Aby to wszystko uporządkować i polepszyć jakość, postanowiłem swoje zbiory zeskanować i zarchiwizować do postaci cyfrowej. Mogłem dzięki temu mieć wydruki zawsze tej samej jakości i przede wszystkim nie ginęły mi w punkcie ksero podczas kopiowania. Pierwsze historie, które w ten sposób opracowałem, były słabej jakości, ale kompletne i w miarę czytelne. Dopiero w następnych latach kolejne kompletowane opowieści zacząłem retuszować, w wolnym czasie usuwałem plamy i zabrudzenia oraz uzupełniałem braki w czerni i kresce.
KZ: Możesz zdradzić, jakimi sposobami kompletowałeś arcytrudne do zebrania cykle wydawanych częstokroć lokalnie komiksów np. Janusza Christy? Z którym komiksem miałeś pod tym względem najwięcej trudności?
AS: Każdy komiks kompletowałem z wielu różnych źródeł i nie sposób wszystkich wymienić. Komiksy Janusza Christy, zwłaszcza te z Kajtkiem i Kokiem, były faktycznie znane tylko lokalnie i aby je skompletować, trzeba było szukać pasjonatów z Trójmiasta i okolic. Poznałem takowych i kilka razy udało mi się dzięki tym znajomościom uzupełnić braki lub uzyskać kopie o lepszej jakości niż te, którymi dysponowałem. Pamiętam, że komplet dwóch opowieści – były to „Zwariowana wyspa” i „Londyński kryminał” – udało mi się otrzymać od kolekcjonera z Chicago w Stanach Zjednoczonych. Już nawet nie pamiętam, jak udało mi się na niego trafić, ale w zamian przesłałem mu pierwsze serie z Kajtkiem-Majtkiem z końca lat pięćdziesiątych. Najwięcej problemów ze skompletowaniem miałem z najdłuższą serią Janusza Christy, czyli z „Kajtkiem i Kokiem w kosmosie”. Najbardziej cenne były oczywiście odcinki gazetowe opowieści z Wieczoru Wybrzeża, te udało mi się uzyskać dzięki wyjazdom na Jarmark Dominikański odbywający się corocznie w Gdańsku. Nawiązałem tam kontakt z chłopakami prowadzącymi stoisko z komiksami, oprócz sprzedaży prowadzili oni również skup i od czasu do czasu trafiały się im odcinki z Kajtkiem i Kokiem wklejane w pokaźne skoroszyty, które zbierali fani Janusza Christy wiele lat wcześniej. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych od zaprzyjaźnionego prawnika czy prokuratora, też już nie pamiętam, otrzymałem bardzo dobre jakościowo kopie opowieści „Kajtek i Koko w kosmosie”, było to około siedemdziesiąt pięć procent całej historii i całą kserowaliśmy w gmachu Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku. Jednak największą pomoc w uzupełnieniu cykli Janusza Christy otrzymałem od Krzysztofa Janicza z Warszawy – mając dostęp do Biblioteki Narodowej w latach wcześniejszych, zdołał skompletować większość nieznanej twórczości autora z Sopotu.
Okładka “Kajtka i Koko w kosmosie”, 2012
KZ: Skoro już padło nazwisko nieodżałowanego mistrza Janusza, to zdaje się, że miałeś okazję wielokrotnie z nim rozmawiać. Jaka jest Twoja refleksja na temat jego osoby i na ile pokrywa się z wizerunkiem zawartym w „Wyznaniach spisanych” Krzysztofa Janicza i Kamila Śmiałkowskiego?
AS:Janusza Christę poznałem w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, przy okazji mojej pracy nad magazynem „Giełda Komiksów”. Zgodził się on wtedy na druk w odcinkach opowieści „Na tropach pitekantropa” w moim magazynie. Był wtedy bardzo bezpośredni i otwarty, choć wyraźnie zniechęcony do komiksów. Było to w okresie dużego kryzysu na rynku komiksowym i kilku z rzędu nieudanych projektów z jego komiksami. Dla mnie osobiście Janusz Christa był zawsze zaskakujący podczas spotkań i nie sposób jego wizerunku scharakteryzować tylko na tej podstawie. Lubił zaskakiwać i sprawiało mu to frajdę, gdy się to sprawdzało. Sądzę, że swój charakter i poczucie humoru przelał właśnie na opowieści komiksowe, dlatego jego historie są do dziś tak atrakcyjne, bo wymykają się wszystkim schematom.
KZ: Pomimo ambitnego zamierzenia efemeryczne wydawnictwa Adarex oraz Wojtek Press nie zdołały zaprezentować całości „Kajtka i Koka w kosmosie”. Krążą pogłoski, jakoby właśnie Ty miałeś się podjąć kontynuowania tego dzieła, koordynując publikację brakujących dziewięciu albumów (wydano trzy z planowanych dwunastu). Zachęcać miał Cię ponoć sam Janusz Christa. Czy rzeczywiście przymierzałeś się do tego projektu? A jeśli tak, to co stanęło na przeszkodzie jego realizacji?
Kajtek i Koko w kosmosie, 1974
AS: Od razu dementuję, że miałem zamiar wydawać kolejne tomy „Kajtka i Koka w kosmosie”. Prawdą jest, że Janusz mi to zaproponował, ale było to poza moimi możliwościami, przede wszystkim finansowymi, i patrząc już z dzisiejszej perspektywy – edytorskimi. Wersja kolorowa była gotowa tylko do czwartego albumu, a pozostały materiał wymagał jeszcze dużo pracy, mimo pokaźnych skrótów autora. Jak zapewne większość fanów twórczości Christy wie, seria ta była mocno zdekompletowana, dziś mogę dokładnie powiedzieć że brakowało oryginałów do jednej trzeciej opowieści.
KZ: A przy okazji i nieco na marginesie: czy znałeś osoby tworzące wspomniane chwilę temu wydawnictwa? Wiadomo Ci, z jakich względów zaniechały one edytorskiej działalności?
AS: Nie znałem osób tworzących firmy, które wydawały „Kajtka i Koka w kosmosie”, no może z wyjątkiem Adarexu, była to spółka Janusza Christy i Adama Kołodziejczyka. Powodem przerwania edycji kolorowej „Kajtka i Koka w kosmosie” była słaba sprzedaż, nakład każdego albumu był na poziomie tych z lat osiemdziesiątych i w dekadzie lat dziewięćdziesiątych był już on nie do sprzedania.
KZ: Pierwsze wydanie „Kajtka i Koka w kosmosie” opublikowane przez Egmont (z 2001 r.) jest zubożone o przeszło sto „pasków”, których nie brakuje w Twojej dwutomowej edycji (zamieszczanych zresztą także w „Giełdzie Komiksów”). Czy przedstawiciele Egmontu usiłowali nawiązać z Tobą współpracę przy kompletowaniu materiału zarówno do pierwszego, jak i drugiego wydania?
AS: Dokładnie, to brakowało w tym wydaniu stu sześćdziesięciu pasków, czyli w przeliczeniu osiemdziesięciu stron. W 2001 roku Egmont chciał pozyskać całość mojego materiału do „Kajtka i Koka w kosmosie”, bo mieli informację, że mam to w wersji cyfrowej. Ale jak wspominałem wcześniej, pierwsze moje opracowania były słabej jakości i nie nadawały się do komercyjnej edycji wydawniczej. Była także wstępna propozycja, ażeby uzupełnić braki, ale było to pod koniec lutego, a album miał się ukazać w maju. Tak krótki termin był nie do zrealizowania przy uzupełnianiu takiej skali braków, więc nie mogłem się tego podjąć w tamtym okresie. Obecne opracowanie trzeciego wydania tego tomu zajęło mi pół roku i edycja z 2012 roku będzie już naprawdę kompletna. Premiera komiksu przewidziana jest przez wydawnictwo Egmont na 11 czerwca. Oprócz oczywiście kompletnej opowieści tom został podzielony na rozdziały, powinno to ułatwić lekturę tej olbrzymiej i wielowątkowej opowieści. Album będzie również posiadał obwolutę w kolorowej wersji i oprawę twardą z inną ilustracją frontową. Powinien więc wypaść bardzo atrakcyjnie nie tylko dla miłośników twórczości Janusza Christy. Jest to najdłuższy komiks wydany w Polsce, bo liczy aż sześćset siedemdziesiąt dwie strony.
KZ: Obecnie współpracujesz z Egmontem, co z korzyścią przejawiło się we wznowieniach m.in. „Kajtka i Koka w Londynie” oraz „Profesora Kosmosika” (wzbogaconych o brakujące we wcześniejszych wydaniach materiały). W jakich okolicznościach i kiedy nawiązałeś tę współpracę?
AS:Pierwszą moją pracą przy albumach Janusza Christy, jaką wykonałem dla wydawnictwa Egmont, był montaż ilustracji do okładki tomu „Na tropach pitekantropa” z 2001 roku. Powstał wtedy problem z brakiem ilustracji do powyższego albumu, Janusz Christa już nie rysował ze względu na pogarszający się stan wzroku, a ja, mając już doświadczenie przy wykonywaniu ilustracji na potrzeby wydawanej „Giełdy Komiksów”, podjąłem się jej opracowania. Od tamtej pory przy okazji kolejnych tomów wspomagałem te wydania niewielkimi uzupełnieniami i jeszcze jedną okładką do pierwszego wydania albumu „Profesor Kosmosik” z 2006 roku. Już po śmierci Janusza Christy, Tomek Kołodziejczak z Egmontu zdecydował o wydaniu pozostałych opowieści, dotychczas niepublikowanych od czasów ich edycji w „Wieczorze Wybrzeża”. Dzięki temu w 2009 roku ukazał się album „Poszukiwany Zyg-Zak” z trzema historiami z lat 1958-1961, a w roku 2011 tom „Opowieści Koka” z kolejnymi trzema historiami z lat 1962-1966. Oba tomy powstały w całości z moich materiałów opracowanych w latach wcześniejszych. W miedzyczasie ukazały się również opracowane przeze mnie uzupełnione wznowienia „Kajtka i Koka w Londynie” oraz „Profesora Kosmosika” z nowymi ilustracjami na okładkach.
KZ: Osobnym rozdziałem Twojej aktywności na niwie komiksowej była „Giełda Komiksów”. Jak wspominasz swoją działalność przy okazji tworzenia tego magazynu? Póki co, ostatni numer „Notowań” opublikowano przeszło dwa lata temu. Czy powrócisz jeszcze do tej inicjatywy?
AS: Giełda Komiksów powstała w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych i według moich planów miała być magazynem informacyjno-komiksowym, z dużym działem ogłoszeniowym dla czytelników pragnących uzupełnić swoje kolekcje komiksowe. Ponieważ swój projekt realizowałem praktycznie sam, nie licząc kolegów piszących o komiksach archiwalnych, nie wszystko z moich planów udawało mi się realizować, tak jak to entuzjastycznie zakładałem na początku. Ponadto rozwój i upowszechnienie Internetu postawiły pod znakiem zapytania sens istnienia działu ogłoszeniowego w magazynie, czas oczekiwania po kilka miesięcy na publikacje ogłoszeń w dobie wymiany informacji w sieci nie miał już racji bytu. Z poprzedniej formuły magazyn ewoluował do katalogu notowań cen komiksów dostępnych w Polsce. Staram się, aby raz do roku nowa, zaktualizowana wersja była dostępna dla czytelników. Niestety, w ostatnim roku nie udało mi się wywiązać z tego zamierzenia, przyczyną był nawał innych projektów komiksowych, które realizowałem. Jednak jeszcze tego projektu nie zarzuciłem i postaram się kontynuować go dalej, zwłaszcza że dostaje sygnały, że czytelnicy nadal czekają na kolejny numer.
KZ: Czy zechciałbyś pokusić się o ocenę ewolucji naszego rynku. W jakim w Twoim przekonaniu kierunku zmierza obecna sytuacja komiksu w Polsce? Czy rzeczywiście grozi nam zapowiadana przez wielu „niszowość”?
AS:„Niszowość” nam nie grozi, ona już jest. Oprócz przyczyn tego stanu rzeczy, które są konsekwencją traktowania komiksów jako niewyszukanej rozrywki dla dzieci, zwłaszcza w dekadach z czasów polski socjalistycznej, i brakiem tradycji czytelniczych, kolejną jest brak szerszych kanałów dystrybucji. Brak możliwości dotarcia do szerszego odbiorcy zamyka możliwość większych nakładów, a co za tym idzie winduje cenę i skutecznie zmniejsza krąg potencjalnych nabywców. Ponad dziesięć lat temu nasz rodzimy rynek komiksowy bardzo się wybił po zapaści lat dziewięćdziesiątych, wiele wydawnictw weszło wtedy do gry i oferta tytułów oraz różnorodność tematyki pozwoliła poznać wiele ciekawych tytułów. Jednak ilość nie przeszła w jakość, duża część komiksów nie była na tyle atrakcyjna, aby przyciągać czytelników, a to spowodowało straty wydawnictw. Niektóre z tych oficyn zakończyły całkowicie swą działalność na rynku komiksowym, a inne się z niego wycofały. Kolejnym krokiem pozostałych wydawnictw było wydawanie drogich, ekskluzywnych wydań, które zapewniały pewną stabilizację przy niskich nakładach i minimalizowały ryzyko strat na skromnym rynku czytelniczym. Jednak ta polityka wydawnicza nadal tylko ograniczała i zawężała krąg potencjalnych nabywców, właściwie tylko do grupy najbardziej zagorzałych i wiernych czytelników. Taki stan rzeczy zawsze będzie skutecznie ograniczał rynek i możliwości działania wydawców, zmieni się to dopiero, gdy zostanie rozwiązany problem z szerszym dostępem do czytelnika.
KZ: Jaki typ komiksu (gatunek, twórców etc.) cenisz sobie najbardziej?
AS: Nie mam jakichś konkretnych typów szczególnie ulubionych, preferuję twórców z kreską klasyczną i czytelną. Dlatego odpowiadają mi komiksy w wykonaniu Christy, Rosińskiego, Wróblewskiego, to z polskich autorów. Z zagranicznych rysowników jest ich zdecydowanie więcej i pierwszy, który mi przychodzi na myśl, to Jordi Bernet, komiksy tego twórcy przygotowywałem do druku w polskiej edycji dla wydawnictwa Taurus Media (seria „Torpedo” oraz album „Kraken”). Gatunek najbardziej mi bliski to SF, ale lubię też komiksy przygodowe, sensacyjne i humorystyczne.
KZ: Czy mógłbyś wskazać przynajmniej jeden z klasycznych polskich komiksów, którego jak do tej pory nie udało Ci się zebrać w komplecie, a który miałeś chęć opublikowania?
AS:Chyba już nie ma takich pozycji, właściwie reedycje każdego polskiego autora z poprzednich dziesięcioleci ukazały się w nowych wydaniach lub wznowieniach. Właściwie jedynym autorem, który dotychczas nie doczekał się wznowień, jest Jerzy Wróblewski, zmarły ponad dwadzieścia lat temu w Bydgoszczy, najpłodniejszy rysownik z czasów PRL-u. Jego seria ze „Świata Młodych” o szeryfie Binio Billu nie miała dotąd żadnego wydania albumowego, oprócz powstałego już później komiksu „Binio Bill i skarb Pajutów”. Ja te komiksy wszystkie oczywiście posiadam, bo mam je jeszcze z okresu, kiedy zbierałem „Świat Młodych”.
KZ: Na dzień dzisiejszy współpracujesz z Egmontem i Taurusem. Jak kształtują się Twoje dalsze plany w zakresie komiksowej aktywności? Możesz zdradzić, nad jakimi projektami pracujesz obecnie?
AS: Jak wspominałem już wcześniej, zakończyłem pracę nad „Kajtkiem i Kokiem w kosmosie”, mojego największego komiksu który przygotowałem dla wydawnictwa Egmont. Na dzień dzisiejszy jest to ostatni tom, jaki ukazuje się w ramach mojej współpracy z wydawnictwem przy reedycji przygód Kajtka i Koka. Obecnie zostały już wznowione wszystkie tomy z tej serii i dlatego mówię, że jest to tom ostatni, kolejnych po prostu już nie ma. Na pewno będę opracowywał kolejne tomy dla wydawnictwa Taurus Media, mają oni w zapowiedziach dużo kolejnych komiksów, zwłaszcza serii już rozpoczętych. Wspomniany poprzednio projekt „Giełdy Komiksów – Notowań” też czeka na realizację. A kolejne komiksy i nowe zamierzenia oczywiście ujrzą światło, gdy przyjdzie ich czas.
Rozmawiał Przemysław Mazur