Pizza dla żółwia
Wywiad z Kevinem Eastmanem
Kevin Eastman w wojowniczej pozie stoi między dwoma zielonymi wojownikami w żółwich skorupach, trzymających broń ninja. Fani i fotoreporterzy robią zdjęcia. Kevin uśmiecha się zawadiacko. Tryska energią i humorem. Wygląda raczej jak nastoletni fan niż twórca historii, która ma już blisko trzydzieści lat. W Barcelonie promuje serial animowany „Teenage Mutant Ninja Turtles” wyprodukowany na zlecenie kanału telewizyjnego Nickelodeon. W przerwie między rysowaniem a rozdawaniem autografów udaje mi się go namówić na krótki wywiad. Chociaż jesteśmy poganiani przez wszystkich naokoło, Kevin słucha uważnie, odpowiada szczerze i bezpretensjonalnie.
Radosław Swółł – Zmutowane nastoletnie żółwie, w dodatku wojownicy ninja. Przyjąłem tę szaloną kombinację bez mrugnięcia okiem, tak samo jak miliony moich nastoletnich rówieśników w latach 90. XX w. Jednak jedno mnie zastanawia. Dlaczego pizza? Czy do wychowanków Japończyka, spadkobierców sekretnej japońskiej sztuki walki ninjutsu nie pasowałoby bardziej np. sushi?
Kevin Eastman Nie ma w tym żadnej wielkiej tajemnicy. Kiedy wraz z Peterem Lairdem tworzyliśmy pierwsze odcinki komiksu „Teenage Mutant Ninja Turtles”, pizza była jedynym gorącym daniem, na jakie nas było stać. No i wiesz, jak to jest. Piszesz o tym, co znasz i co lubisz (śmiech).
R.S. Prawie 30 lat później wysokokaloryczna pizza nie jest uważana przez dietetyków za wartościowy posiłek dla nastolatków, jednak w najnowszej serii animowanej wyprodukowanej dla Nickelodeon młode żółwie ponownie zajadają się nią ze smakiem.
K.E. No cóż. Z czasem pewne rzeczy stają się nierozłączne. Na początku to wszystko wydawało nam się po prostu zabawne.
R.S. Jak głosi legenda, właściwie cała historia żółwi była wynikiem żartu.
K.E. Faktycznie. Pierwszy rysunek żółwia ninja naszkicowałem, żeby rozśmieszyć Petera. Tak nam przypadł do gustu, że postanowiliśmy stworzyć historię opowiadającą, skąd się wzięły cztery zmutowane nastoletnie żółwie ninja.
R.S. I tak narodził się prawdziwy fenomen popkulturowy. Pamiętam, że sam po raz pierwszy dowiedziałem się o wykreowanych przez ciebie bohaterach z Teleekspresu – polskiego wydania wiadomości telewizyjnych. Była to krótka notka o tym, jaką furorę w Stanach Zjednoczonych robi animowany serial o żółwiach. Pod głos dziennikarza podłożona została animowana czołówka z serialu. Zaświeciły mi się wtedy oczy i stwierdziłem, że muszę w jakiś sposób obejrzeć całe odcinki. Udało mi się dzięki telewizji satelitarnej. Czy tworząc pierwsze numery przygód nastoletnich mutantów, spodziewałeś się, że komiks odniesie sukces ogólnoświatowy?
K.E. Ani trochę. Mówiąc szczerze, nawet teraz trochę trudno mi to uwierzyć. Jestem również zaskoczony za każdym razem, kiedy kolejni artyści biorą na warsztat tę historię, przerabiają ją po swojemu, a ona ponownie znajduje rzesze nowych fanów na całym świecie.
R.S. Zastanawiałeś się kiedyś, w czym tkwi tajemnica popularności wykreowanej przez ciebie historii?
K.E. Pewnie, że tak. Zresztą nie ja jeden. Są różne teorie. Dzieciaki różnych ras w różnym wieku i o różnym kolorze skóry mogą się utożsamić z nastoletnimi ninja, ponieważ kiedy patrzysz na moje żółwie, nie jesteś w stanie powiedzieć, jaka to rasa, jaki wiek, kolor skóry. To znaczy kolor skóry jest zielony, a więc każdy dzieciak z wyobraźnią może się wczuć w swojego ulubionego żółwia. Po drugie, ta czwórka to takie chłopaki z sąsiedztwa. Czujesz, że chciałbyś należeć do ich paczki. Nie są tacy niedostępni, posągowi jak Superman czy Batman. Poza tym cztery żółwie to cztery kompletnie różne charaktery. Każdy z nas nas w tej samej sytuacji zachowa się trochę inaczej, dlatego też jeden czytelnik utożsami się bardziej z jednym żółwiem, a drugi z innym.
R.S. A ty, z którym żółwiem się identyfikujesz?
K.E. Zdecydowanie z Raphaelem. Uwielbiam go. Jest takim samym narwańcem jak ja w jego wieku.
R.S. W ciągu blisko 30 lat tworzenia historii żółwi współpracowałeś z wieloma rysownikami. Która koncepcja wizualna stworzona przez innego artystę najbardziej przypadła ci do gustu?
K.E. Chyba największe wrażenie zrobiła na mnie kreska Simona Bisleya. Następny w kolejności jest charakterystyczny styl Richarda Corbena.
R.S. Czy często ingerujesz w plansze rozrysowane według twojego scenariusza? Jak w ogóle wygląda twoja współpraca z rysownikami i animatorami?
K.E. Wiem, że to może dziwne po tylu latach, ale kiedy czekam na faks lub skan z zarysowanym panelem lub klatkami animacji, zawsze jestem podekscytowany. Czekam przy maszynie, zastanawiam się, jaki będzie efekt końcowy i nie mogę się doczekać. Przeważnie bardzo mi się podoba to, co widzę, i nie mam zbytnio jakichś uwag. Po prostu się cieszę, że widzę żółwie w akcji.
R.S. Tutaj na konwencie komiksowym w Barcelonie wydajesz się niezwykle podekscytowany, pełen energii. Kiedy opowiadasz o żółwiach, których przygody tworzysz przecież już od blisko trzydziestu lat, wydajesz się nadal zafascynowany tą historią. Co sprawia, że nadal odnajdujesz w sobie pasję tworzenia?
K.E. Robię po prostu to, co lubię. Poza tym, kiedy spotykam artystów, którzy przedstawiają mi swoją wizję żółwi, kiedy widzę, że mogą wnieść coś nowego do uniwersum TMNT, to wzbudza we mnie na nowo pasję tworzenia. Chcę zobaczyć wtedy, jak będzie wyglądał efekt końcowy. To tak jak z Ciro Nieli. Wziął na warsztat moją historię i nadał jej zupełnie nowy wymiar. Grafika komputerowa, szybka, dynamiczna akcja, przekonstruowanie moich bohaterów. Bardzo mi się podoba to, co zrobił z Donatello. Ta szpara w zębach to coś, co mi idealnie pasuje do Donniego. Ciro sprawił, że na nowo pokochałem moich bohaterów.
R.S. Nie ty jeden (śmiech). Starym fanom seria Nickelodeonu już przypadła do gustu. Zbiera także pozytywne recenzje wśród krytyków. Podejrzewam także, że nowe animowane TMNT przysporzy wykreowanym przez ciebie bohaterom również nowych wielbicieli wśród najmłodszej widowni, tak jak to miało miejsce w 1987 r.
K.E. Trzymam za to kciuki, producenci pewnie również (śmiech).
R.S. Wracając jednak do korzeni TNMT. Mówi się, że pisarze, twórcy scenariuszy kreują swoich bohaterów, ponieważ nie zgadzają się z jakimś aspektem otaczającej ich rzeczywistości. Zastanawiałem się, czy stworzona przez ciebie i Petera Lairda ultrakombinacja: żółwie-mutanty-nastolatki-ninja nie była przypadkiem w pewnym stopniu parodią historii o supebohaterach i ich pochodzeniu, tworzonych na pęczki przez DC i Marvel.
K.E. Nigdy nie myślałem o moim komiksie w ten sposób. To nie był wyraz jakiegoś buntu. Po prostu wraz Peterem wpadliśmy na pomysł, który obu nam się spodobał. Potem tworzyliśmy takie historie, które sami byśmy chcieli przeczytać. Robiliśmy to, co lubiliśmy, i nie oglądaliśmy się na innych.
R.S. Powiedz, wyobrażałeś sobie kiedykolwiek, co by się stało, gdybyś wtedy nie chciał rozśmieszyć Petera Lairda rysunkiem z żółwiem ninja? Wyobrażałeś sobie, co by było, gdybyście nie wykreowali tych czterech bohaterów?
K.E. Nie wyobrażam sobie świata bez żółwi. Nigdy nie próbowałem. Chyba nie jestem w stanie.
R.S. Załóżmy jednak, że żółwie nie powstały, że Laird się uśmiechnął i na tym się skończyło. Co byś dziś robił?
K.E. Na pewno rysowałbym komiksy. To moje życie.