Gdybym odcinała się od polityki, czułabym się hipokrytką

wywiad z Katarzyną Babis

Katarzyna Babis, znana szerzej jako Kicipiutek, opowiada dla KZ o swojej pracy, doświadczeniach, o tym jak powstawały jej komiksy i książka dla dzieci. Jak to jest być młodą rysowniczką w Polsce i czy szykuje się do podboju rynku frankofońskiego.

 Czy „Kiciputek” to jeszcze Twój pseudonim, czy już bardziej alter ego?

Ciężko jednoznacznie powiedzieć. Myślę, że to już się przerodziło w mojego avatara, powiedziałabym mój brand. W tym momencie to już nie tylko mój podpis pod rysunkami, lecz także superbohaterka z komiksu, strona internetowa, blog i postać, którą kreuję na Youtubie, nagrywając vlogi.

Czy tę swoją osobowość internetową wykreowałaś w pełni świadomie, czy raczej stało się to przypadkowo?

Na początku wyszło to wszystko przypadkiem, Kiciputek powstał jako wypadkowa różnych zdarzeń i decyzji. Jednak w miarę jak ludzie zaczęli się bardziej interesować tym, co robię – i zaczęły za tym iść jakieś realne zlecenia oraz zarobki – postanowiłam trochę bardziej świadomie tym pokierować i przetworzyć Kiciputka w markę, która pozwalałaby mi utrzymywać się tylko z działalności internetowej.

Niedawno Kiciputek zadebiutowała jako superbohaterka, której – jak można przeczytać na Twojej stronie – „przeznaczeniem jest walka z niesprawiedliwością społeczną i wnoszenie lodówek na szóste piętro, z pomocą dwóch zamaskowanych kocich gejów i mistycznej Rzepy Mocy”.

Tak, „Przygody Kiciputka” to wykorzystanie moich najpopularniejszych rzeczy w sieci, czyli krótkie zabawne komiksy o kotach i feminizmie. Postanowiłam tego mojego avatara przerobić na superbohaterkę, która żyje w Lublinie i ratuje swoje miasto przed różnymi tragediami; pierwszą misją jest na przykład rozwiązanie strasznego problemu z kotami, które przestały być śmieszne. Na razie planuję wrzucać na stronę jedną planszę co tydzień, może przy małym wsparciu na Patreonie podkręcę tempo do dwóch odcinków tygodniowo. Mam nadzieję wydać na wiosenny Pyrkon 80-stronicowy komiks na papierze; będą w nim też premierowe historie, które opublikuję w internecie nieco później.

 Jakiś czas temu trochę szumu wywołało Twoje oświadczenie dotyczące „Tequili”. Na jakim etapie ten projekt jest obecnie?

Po mojej stronie pozostało już tylko zrobienie ilustracji do książki, która będzie rozesłana wszystkim sponsorom z portalu PolakPotrafi.pl. O kwestiach moich rozliczeń publicznie nie będę się wypowiadać.

Rozumiem, że nie będzie drugiej części komiksu?

Na pewno nie z moim udziałem. Myślę, że dziwnie by to wyglądało, gdybym po tym wszystkim, co napisałam, podeszła z entuzjazmem do kontynuacji. Zresztą „jedynka” nie była chyba zbyt dobrze przyjęta przez recenzentów, więc wolę skupić się na innych projektach.

Pierwszy tom był tylko wstępem do czegoś większego, więc trudno było jednoznacznie go ocenić.

Rysunki można było ocenić. Nie były dobre, miałam bardzo mało czasu na ten komiks, więc nie jestem specjalnie zadowolona z efektu. Może inaczej: jestem zadowolona jak na pierwszy komiks, który dodatkowo powstawał pod taką presją. Ale dzisiaj zrobiłabym go zupełnie inaczej.

Krótko mówiąc – żałujesz wejścia w ten projekt?

Nie, nie żałuję. Udało mi się w dwa miesiące narysować sześćdziesięciostronicowy komiks w full kolorze i nie był on jednak mimo wszystko totalną porażką z mojej strony. To był zresztą pierwszy komiks, który udało mi się skończyć i wydać, więc mimo wszystko uważam „Tequilę” za mój osobisty ogromny sukces.

Twój obecny projekt to seria „Rag & Bones”. Kto był jego pomysłodawcą, Ty czy scenarzysta, Dominik Szcześniak?

Pomysł był mój, wymyśliłam dwie główne postaci, setting i tytuł. Nie potrafiłam jednak napisać do tego scenariusza, więc poddałam pomysł mojemu dobremu koledze Dominikowi. Okazało się, że pomysł zaskoczył. Z Dominikiem w ogóle pracuje mi się bardzo dobrze, bo generalnie dobrze się dogadujemy jako ludzie, zresztą blisko siebie mieszkamy, więc możemy często się spotykać, iść na piwo i omawiać ten projekt. Dominik bardzo szybko pisze, jak już go dopadnie wena, to zazwyczaj jest to kwestia dwóch dni. On nie ma nigdy specjalnych uwag do tego, co robię, staram się też go mniej więcej słuchać. Mam nadzieję, że trzecia część też pójdzie szybko; chciałabym, żeby była gotowa jeszcze w tym roku lub w przyszłym na wiosnę.

Skąd taka diametralna różnica w oprawie graficznej między obydwoma tomami?

„Rag & Bones” generalnie był projektem na odstresowanie – taki fajny, zabawny zeszycik z dużą liczbą eksperymentów. Przy pierwszym tomie próbowałam znaleźć technikę, która szłaby mi najlżej, najprzyjemniej, więc pomyślałam, że najszybciej będzie w czerni i bieli tuszem. Wyszło to nawet fajnie, jednak zarówno recenzenci, jak i czytelnicy zwracali uwagę, że jestem mocna w kolorze i nie powinnam od niego uciekać. Kiedy zaczęłam rysować drugi tom, okazało się, że w kolorze idzie mi paradoksalnie szybciej. Zdecydowałam więc, że jak jest szybciej i ładniej, to idę w kolor.

Wiosną tego roku zaskoczyłaś książką „Maja z Księżyca”. Skąd pomysł na książeczkę dla dzieci?

„Maję” zrobiłam na katowicki konkurs „Książka dobrze zaprojektowana”; mój profesor od ilustracji namówił mnie, abym wystartowała. Miałam tylko tydzień, więc projekt „Mai” powstał bardzo szybko. Nic nie wygrałam, nawet nie byłam na konkursowej wystawie, ale miałam już gotowy materiał do wysyłania wydawcom. Bardzo zainteresował się nim Widnokrąg, który zdobył ministerialne dofinansowanie i wydał tę książkę.

O czym jest „Maja z Księżyca”? Tylko nie mów, że o Mai z Księżyca.

Właśnie nie, jest o małej dziewczynce która nazywa się Ala. To historia choroby dziecka w rodzinie opowiedziana z punktu widzenia dziecka zdrowego. Zazwyczaj kiedy jedno dziecko w rodzinie jest chore, to poświęca mu się więcej uwagi, a to drugie, zdrowe, jest zostawione trochę samo sobie. Do końca też nie wie, co się dzieje, bo dorośli nie chcą rozmawiać z dziećmi o chorobie i śmierci. Dlatego Ala, której siostra Maja zachorowała, zaczyna tworzyć swoją własną narrację wokół tego, co dzieje się z jej siostrą. Wyobraża sobie, że Maja jest księżniczką Księżyca, która niedługo musi wrócić do Księżycowego Królestwa, żeby zostać królową, i dlatego dzieją się różne dziwne rzeczy, np. Maja leży pod aparatem tlenowym, bo nie może oddychać ziemskim powietrzem, które jej szkodzi. Potem Ala wyobraża sobie te wszystkie fantastyczne przygody, które spotkają jej siostrę na Księżycu. Na końcu opowieści zadaje tacie pytanie, co tak naprawdę stanie się z Mają, zaś jego odpowiedź jest taką małą puentą tej książki.

Nie jest to zbyt trudny temat na książkę dla dzieci?

Z doświadczenia wiem, że dzieci są w stanie naturalnie przyjąć różne tematy, z którymi nawet dorośli mają problemy. Starałam się nie podsuwać dzieciom jakichś łopatologicznych odpowiedzi, ale też nie zostawiać ich kompletnie z niczym. Chciałam po prostu w tej książeczce potraktować je uczciwie, szczerze porozmawiać z nimi na temat choroby i śmierci. Z tego co widziałam, dzieci mające kontakt z tą książką nie miały potem jakichś problemów, nie płakały. To też jest po części książka dla dorosłych – i z tego co zauważyłam, dorośli też ją kupują – ponieważ opowiada o dialogu, o tym jak rozmawiać z dziećmi o pewnych rzeczach.

Więc jak rozmawiać z dziećmi o takich sprawach?

Wystarczy tak naprawdę trochę empatii. Każdy był dzieckiem, więc każdy z nas ma w sobie doświadczenia, do których może się odwołać. Wystarczy pozbyć się barier psychologicznych, które sami w sobie tworzymy, własnych lęków, wtedy to przychodzi łatwiej. Dzieci zupełnie naturalnie akceptują trudne tematy.

„Maja” swoją wymową nieco przypomina mi powieść Stephena Kinga „Cmętarz zwieżąt”, która świetnie pokazuje, że dorośli nie rozmawiają z dziećmi o śmierci i uważają, że to nie jest temat dla nich, bo tak naprawdę sami nie potrafią sobie z nim poradzić.

Tak, dokładnie. I to się później kulminuje: kiedy dorośli sami boją się śmierci i nie rozmawiają o tym z dziećmi, wtedy te lęki zaczynają narastać również w dzieciach. A propos porównań, ostatnio natrafiłam na recenzję „Mai z Księżyca” połączoną z recenzją „Trzech cieni”. Jestem w trakcie czytania komiksu Cyrila Pedrosy i faktycznie muszę przyznać, że są to różne dzieła odmiennie opowiadające o tym samym problemie.

Czy „Maja” jest jakoś oparta na Twoich własnych doświadczeniach?

Nie w sensie dosłownym, to raczej kombinacja tego, co się dzieje wokół mnie, w mojej rodzinie, wśród znajomych, moich obserwacji, jak ludzie sobie radzą z chorobą, jak tłumaczą dzieciom takie rzeczy. Wiele też sama pamiętam z mojego dzieciństwa; pamiętam ogromną złość na dorosłych za to, jak tłumaczą mi pewne rzeczy, że uważają mnie za zbyt głupią, aby je zrozumieć.

Czy chciałabyś kontynuować twórczość dla dzieci?

Tak, mój dyplom, który będę robić w tym roku, to również książka dla dzieci. Nie ukrywam, że książki dla dzieci są bardziej w mainstreamie niż komiks, bardziej poważnie do nich podchodzą recenzenci, wydawcy i czytelnicy. Chciałabym łączyć komiks z twórczością dla dzieci, również po to, by propagować komiks dziecięcy, bo czasem rodzice traktują komiks jako coś szkodliwego, banalnego, głupiego i nierozwijającego.

Często mówisz o swojej fascynacji animacjami Disneya, skąd ona się wzięła?

Stąd, że urodziłam się w latach 90. i oglądałam te wszystkie animacje, kiedy byłam mała. Wychowałam się na nich i się w nich zakochałam, więc z pewnością bardzo na mnie wpłynęły. Zresztą ja w ogóle lubię słodkie rzeczy, pastele, to jest stylistyka, w której się odnajduję.

A inne inspiracje?

Oj, dużo można by tu wymienić. Jeśli chodzi o komiksy, moją główną inspiracją jest Alessandro Barbucci, włoski rysownik, który swoją drogą pracował dla Disneya. Barbucci wspólnie z Barbarą Canepą wydawał magazyn dla nastolatek „W.I.T.C.H.”. Kiedy był on wydawany w Polsce, miałam jedenaście lat i bardzo się w tym komiksie zakochałam. Potem, kiedy dorosłam, odkryłam, że oni robią też komiksy dla dorosłych w takiej samej stylistyce, i zakochałam się po raz drugi.

A polskie inspiracje? Na kim się wzorujesz, jakie komiksy czytasz?

Wzoruję się na Danielu Grzeszkiewiczu (śmiech). Mieszkaliśmy razem, więc miałam się czym inspirować. Zresztą poznaliśmy się na warsztatach komiksowych, na których Daniel uczył mnie rysować, i pod jego okiem stworzyłam swoje pierwsze komiksy, więc te wpływy są dość oczywiste.

Przyznam, że najbardziej siedzę w komiksach internetowych. Uwielbiam kreskę Marianny Strychowskiej, która rysuje teraz komiks „The Caravan”; lubię komiks „Portal” Kajetana Wykurza, bardzo lubię „Kija w Dupie” Konrada Okońskiego. Na pewno zapomniałam o wielu ważnych projektach, ale dużo ciekawego się teraz dzieje w internecie i warto to śledzić.

 A czy komiks internetowy nie zabije przypadkiem komiksu papierowego?

Ja uważam, że wręcz przeciwnie. To nie jest tak jak z literaturą, gdzie rzeczywiście się utarło, że jak coś poszło w internecie, to już nikt tego nie kupi na papierze. Mamy wiele przykładów, że jeśli miłośnicy komiksu coś lubią, to chcą to mieć na papierze, gdzie odbiór jest jednak inny. Więc im więcej czytelników zainteresuje wersja internetowa, tym więcej osób będzie chciało kupić wersję papierową. To świetnie widać choćby podczas zbiórek internetowych, które często w takich sytuacjach kończą się sukcesem.

Dzięki Danielowi miałaś ciekawą możliwość obserwowania tego, jak działa frankofoński rynek komiksowy. Jak byś go porównała z polskim rynkiem, gdzie dostrzegasz różnice?

Przede wszystkim to ogromny rynek, który jest w stanie wchłonąć dużo więcej niż rynek polski. Przekłada się to na warunki finansowe: w Polsce ciężko o kontrakt, który można by określić stałym zatrudnieniem, zapewniającym regularne wynagrodzenie za określoną pracę.

Nie mam jeszcze aż tak wielu doświadczeń z polskimi wydawcami, żeby móc to adekwatnie porównać, niemniej praca z Francuzami jest bardzo rzetelna, scenariusze są niezwykle szczegółowe. Wydawnictwo przesyła mnóstwo referencji, zdjęć czy rysunków poglądowych. Daniel rysuje komiks historyczny, więc przywiązują wielką wagę do wiernego oddania wszystkich szczegółów historycznych, nie tylko dotyczących stroju, olinowania okrętów czy architektury, ale nawet gatunku owiec, które pojawiają się na wzgórzach w tle.

Dużą różnicą jest też funkcja agenta komiksowego, o co w Polsce trudno. Zajmuje się on dbaniem o kontakty między rysownikami, wydawcami i drukarniami.

 Ty też trochę pełniłaś dla Daniela rolę takiego agenta.

Rzeczywiście, lepiej się orientuję w internecie, sprawniej też posługuję się językiem angielskim, więc dbałam o kontakt z wydawcami i portalami zagranicznymi, które często pomijają Daniela, bo nie mają pojęcia, kim jest. Zdarza się, że plansze Daniela w sieci podpisane są jako Antoine Gedeon, bo ktoś nie wiedział, kim jest twórca, więc wrzucił w Google „Gedeon” i pierwszą osobę, jaka wyskoczyła, uznał za autora. Albo po prostu podpisują plansze nazwiskiem rysownika pierwszego tomu „L’or du Rhin”. Więc dbałam o to, żeby prostować takie rzeczy i żeby nazwisko Daniela zaistniało, mimo że będzie z pewnością trudne do zapamiętania dla tamtejszych czytelników.

 A ty nie myślałaś o tym, żeby zaatakować rynek frankofoński?

Oczywiście, że myślałam. Tylko że nie jestem jeszcze wystarczająco dobra, żeby to zrobić.

Ważnym elementem twojej twórczości są komiksy i projekty graficzne dotyczące ważnych kwestii społecznych, gospodarczych czy politycznych. Skąd twoje zainteresowanie taką tematyką?

Zawsze poruszały mnie problemy społeczne, zawsze było dla mnie ważne, by pomagać tym, co robię. Im więcej czytałam, tym bardziej wgłębiałam się w te tematy. Zaczęłam się wypowiadać, również poprzez komiks. To forma, która w internecie doskonale wchodzi w viral i świetnie się rozprzestrzenia, szybko zmienia się w memy. Ludziom nie chce się w internecie czytać długich tekstów, nie zawsze mają też możliwość odpalić filmik na Youtubie. A komiks wystarczy, że przemknie przez tablicę na Facebooku, i już go wchłoną, zinterpretują. Od razu zauważyłam to, kiedy zaczęłam wrzucać do sieci swoje pierwsze komiksy, i postanowiłam to wykorzystać, robiąc ważne dla mnie rzeczy z intencją, żeby poszły w viral.

Nie myślałaś nigdy o zrobieniu realistycznego komiksu obyczajowego czy reportażowego poruszającego tematykę, która Cię interesuje?

Szczerze mówiąc, to myślałam o stworzeniu komiksu bardzo osadzonego w realiach, dotyczącego rzeczywistości więziennej w Polsce. To temat, który bardzo mnie interesuje, piszę zresztą swoją pracę magisterską o sztuce więziennej i też staram się w niej przemycić różne wątki społeczne. Wydaje mi się, że mam dużą wiedzę i coś do powiedzenia na ten temat. Tylko że taki komiks byłby bardzo trudny, i w sensie tematu, i w sensie napisania scenariusza, nie wiem, czy umiem na tyle dobrze pisać. Dodatkowo taki projekt musiałby powstawać minimum rok, więc musiałabym mieć dużo czasu i od początku wydawcę. Ale jest to takie moje marzenie na dalszą przyszłość.

Startowałaś w wyborach parlamentarnych. Nie boisz się, że zaangażowanie polityczne będzie rzutowało na ocenę Ciebie jako twórcy komiksów?

Zupełnie nie przejmuję się takimi rzeczami. Wielu ludzi mnie nie lubi, wielu też robi różne głupie rzeczy pod moim adresem, ale w mojej karierze nigdy mi to nie przeszkodziło.

Myślę, że moi czytelnicy wiedzą, czego się po mnie spodziewać. Od początku publikowania w sieci nie unikałam tematów społecznych i politycznych. Szczerze mówiąc, gdybym teraz odcinała się od polityki, czułabym się trochę hipokrytką. Przecież w mojej twórczości internetowej narzekam na różne rzeczy, które dzieją się w Polsce. Działalność polityczna jest okazją do zmiany tych rzeczy, więc właściwie to naturalna konsekwencja moich poglądów.

W ostatnim czasie zainteresowałaś się działalnością arteterapeutyczną. Jak do tego doszło?

Wszystko zaczęło się od mojego zainteresowania sztuką więzienną. Prowadziliśmy razem z Danielem warsztaty dla więźniów i organizowaliśmy wystawy sztuki więziennej.

Po wydaniu „Mai” pojawiła się szansa współpracy z Iwoną Chmielewską, słynną na całym świecie autorką książek dla dzieci. W ramach tego projektu poprowadziłam warsztaty plastyczne z grupą dorosłych osób autystycznych. Później sama zostałam uczestnikiem kolejnych warsztatów, finałem zaś będzie książka o porozumiewaniu się z autystykami, która powstaje w grupie twórców pod kierunkiem Iwony Chmielewskiej. Te programy arteterapii pomagają nie tylko uczestnikom, lecz także nam – zintegrować się, zrozumieć, współodczuwać i komunikować się, wyciągać podopiecznych z kręgu wykluczenia. Znam wiele pozytywnych przykładów działania arteterapii na osadzonych, pomagającej w resocjalizacji. Będę to dokładniej opisywać w swojej pracy magisterskiej.

Na czym zatem opiera się Twoim zdaniem dobroczynny wpływ arteterapii?

Według mnie dużą rolę odgrywa samoocena. Dla wielu osadzonych głównym problemem jest brak możliwości odnalezienia się w społeczeństwie po wyjściu. Oni wsiąkają w subkultury więzienne i potem próbują je przenieść na życie na wolności. Tylko że te odniesienia nie mają racji bytu w rzeczywistości poza więzieniem. Oni tam nie mają na czym budować swojej wartości – nie mają pracy, nie mają pieniędzy, nie są członkami żadnej społeczności, nie mają swojego miejsca. Tworząc, czują się w jakiś sposób wartościowi, są kreatywni, potrafią coś stworzyć sami i mogą się w tym odnaleźć. Nawet jeżeli nie zostaną zawodowymi grafikami, mogą budować na tym swoją tożsamość, nie tylko na subkulturach więziennych. Poza tym dla niektórych więźniów jest to sposób na pracę zarówno po, jak i nawet w trakcie wyroku.

Zdradź jeszcze swój warsztat pracy. Jak powstaje ten niesamowity kolor?

Teraz korzystam głównie z dwunastocalowego tabletu Wacoma. Moja praca w programach graficznych bardzo przypomina malowanie pędzlem na płótnie. Nie używam wielu efektów, zazwyczaj korzystam z jednego pędzla i jednej warstwy. Nie lubię kombinować, ponieważ jestem kiepska w technicznych sprawach. Oprócz tego ostatnio maluję akrylem na płótnie. No i oczywiście akwarele, kredki. Nie przywiązuję się do techniki, to jest dla mnie drugorzędna sprawa. Ważniejsze jest, co robię, niż jak to robię.

Z artystką rozmawiał Michał Siromski.

Serdecznie dziękujemy Katarzynie za poświęcenie nam chwili swojego cennego czasu.

Wykorzystano materiał z indywidualnego wywiadu oraz spotkania z publicznością Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi, prowadzonego przez Jarosława Drożdżewskiego (jaroslawd.blogspot.com).”