Filmy o Kapitanie Ameryka to jak dotąd najsolidniejsza seria przygód herosów Marvela. Możliwe, że to ze względu na jego anachroniczność oraz niezbyt widowiskowe umiejętności. To wymusiło konieczność większej inwencji twórczej, żeby nie były to kolejne filmy o niezniszczalnym żołnierzu bijącym po twarzy złoczyńców, bo takich powstało na pęczki w dwóch ostatnich dekadach XX wieku. Dlatego pierwszy film bardziej przypominał kino nowej przygody, drugi filmy szpiegowsko-sensacyjne. A jaki jest trzeci, Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów?
Avengers 3
Trzecia odsłona przygód Kapitana jest filmem superbohaterskim pełną gębą. Zaryzykuję stwierdzenie, że lepszym od Avengers i Czasu Ultrona bo przeciwnikami bohaterów nie są bezimienne masy obcych lub robotów, których los tak naprawdę nikogo nie obchodzi i którzy nie są zbyt porywającymi oponentami. Tak właściwie Wojna bohaterów równie dobrze mogłaby się nazywać Avengers 3. Pomimo że fundamentem dla fabuły jest historia Kapitana i Bucky’ego, i to ona napędza cały film, jest sprytnie wpleciona w historię dotyczącą całej grupy. Poza Hulkiem i Thorem na ekranie pojawiają się wszyscy bohaterowie ziemskiej części kinowego uniwersum Marvela. Hawkeye wraca z emerytury, a War Machine spoza zasłony milczenia jaką chcielibyśmy spuścić na Iron Man 2. Do obsady dokooptowano też kilka nowych postaci.
Spider-Man: Powrót do domu
Studia filmowe Sony i Marvel Studios po latach podchodów dogadały się w sprawie Spider-mana. Człowiek Pająk zaliczył tylko kilkuminutowy występ, ale wydaje mi się, że wszyscy fani bohatera będą z niego bardzo zadowoleni. Jako Peter Parker jest cichym i nieśmiałym nastolatkiem, który najbardziej na świecie boi się, że ktoś powie o jego ukrytej tożsamości wychowującej go, zaskakująco atrakcyjnej, cioci May. Ukryty za maską nadrabia z nawiązką, rzucając się do walki z niemal nieprzerwanym strumieniem żartów i docinek. Na takiego Spider-mana czekaliśmy. Tym bardziej cieszy zapowiedź filmu w którym Pajęczak będzie grał pierwsze skrzypce.
Parker zostaje wciągnięty do walki przez Tony’ego Starka, który musi wzmocnić ekipę próbującą zatrzymać Kapitana Amerykę, który nie zgadza się na oddanie kontroli nad Avengers Organizacji Narodów Zjednoczonych. Takie rozwiązanie w wyniku strat w ludności cywilnej przy okazji superbohaterskich pojedynków postuluje sekretarz Stanu USA (generał Ross, którego pamiętamy z Hulka) oraz Iron Man. Co zresztą nie powinno dziwić pamiętających scenę po napisach w Hulku, gdzie zasugerowano dobrą znajomość obu dżentelmenów.
Bezpieczeństwo kontra wolność jednostki
W komiksach bohaterowie, którzy teoretycznie powinni stać po tej samej stronie barykady często występują przeciwko sobie. Niestety, równie często jest to konflikt wywołany przez scenarzystów jedynie na potrzeby widowiskowej bijatyki. Nie wynika z niezgodności charakterów czy motywacji postaci i, na dłuższą metę, nie ma żadnych konsekwencji. W Wojnie bohaterów udało się stworzyć wiarygodne uzasadnienia dla postępowania bohaterów.
Z jednej strony Tony Stark, który dalej czuje się winny tego, że jako producent broni przyczyniał się do śmierci postronnych ludzi. Z drugiej Steve Rogers przywiązany do amerykańskich ideałów wolności i stanowienia o sobie. W obu przypadkach są to cechy konstytutywne dla tych postaci, które uwypukla sytuacja przedstawiona w filmie. Mamy, więc dwa obozy o przeciwstawnych, ale równorzędnych racjach. Idealny powód dla emocjonalnego zaangażowania widza w spór. Tego zabrakło w Batman v Superman. Innym co wzmacnia wymowę filmu Marvela jest wspólna historia obu postaci i rozwój stosunków pomiędzy nimi w poprzednich produkcjach. Nawet bez tego Stark mówiący Rogersowi: „kiedyś też byłem Twoim przyjacielem” robi wrażenie, ale ich wspólna przeszłość, którą dobrze znają ci, którzy widzieli poprzednie filmy sprawia, że ta kwestia jest dużo mocniejsza.
Samodzielna produkcja?
Niestety momentami poglądy bohaterów wyłożone są w dość toporny sposób (w trakcie rozmowy na temat kwestii podległości Avengers pod ONZ), a Iron Mana do działania popycha przypadkowe spotkanie z matką jednej z ofiar walk z udziałem grupy w Sokovii (Czas Ultrona). Wydaje mi się, że dosłowność wspomnianych scen wynika z potrzeby uczynienia filmu zrozumiałego dla widzów, którzy nie śledzą zbyt dokładnie filmów Marvela, nie pamiętają wszystkich niuansów fabularnych lub jeszcze nie widzieli żadnej z dwunastu poprzednich produkcji (czy są jeszcze tacy?). Należy pamiętać, że to film przeznaczony dla możliwie największej liczby widzów, więc musi być dla nich spójny i zrozumiały. Temperaturę sporu podnoszą: kwestia Zimowego Żołnierza/Bucky’ego, który jest ścigany za swoją działalność jako marionetka Hydry oraz machinacje złoczyńców (spoiler: tym razem za wszystkim nie stoi Doktor Doom).
Bohaterowie ścierają się kilkukrotnie w trakcie filmu. Nie są to mordobicia dla samego mordobicia, jak to często w komiksach bywa, ale każde jest integralną częścią fabuły. Przykładowo, konsekwencją fiaska w Lagos (druga sekwencja w filmie), gdzie Kapitan Ameryka, Falcon, Czarna Wdowa i Wanda Maximoff próbują zatrzymać najemników jest zwiększenie zainteresowania działaniami grupy przez rząd USA, ONZ i przedstawicieli Królestwa Wakandy. Istnienie tego afrykańskiego kraju sugerowano przelotnie w poprzednich filmach. Książę T’Challa pojawia się osobiście. Przywdziewa kostium Czarnej Pantery. Ma swoje pięć minut w trakcie pościgu za Kapitanem Ameryką i Buckym (i nie tylko). Nie jest tak wyrazisty jak Spider-Man, ale też dobrze rokuje na przyszłość.
Bitwa na lotnisku
Jednakże clou filmu stanowi „ostateczne starcie” grup dowodzonych przez Starka i Rogersa na niemieckim lotnisku. Gwarantuję, że w jego trakcie, dzieciak, który 20 lat temu z zapartym tchem czytał pierwsze komiksy z bohaterami w kolorowych trykotach, a który drzemie w każdym fanie i w każdej fance amerykańskiego komiksu będzie wniebowzięty. Biorą w niej udział wszyscy bohaterowie filmu. Inteligentnie korzystają ze swoich umiejętności i pokazują ich nowe aspekty. Sytuacji typu Ant Man na strzale Hawkeye’a jest więcej. Bonusowe punkty przyznaję za nawiązanie do takiego „starego filmu” o którym może słyszeliście, zatytułowanego Imperium Kontratakuje.
Tradycyjnie dostajemy też występ gościnny niezniszczalnego Stana Lee. W jednej ze scen pojawia się również stary znajomy z serialu Community, przy produkcji i reżyserii którego pracowali bracia Russo. Pomimo momentami ciężkiego klimatu film oferuje też sporo zabawnych sytuacji, które rozładowują, nieznośny w nadmiernych dawkach, mrok i angst. Bardzo wesołe były spotkania Ant Mana i Spider-Mana z ich bardziej znanymi kolegami. Spider-man wypluwa one-linery z prędkością karabiny maszynowego, a ujęcie z Buckym i Falconem w garbusie przejdzie do historii.
Film dokłada kolejną cegiełkę do filmowego uniwersum Marvela. Można mu oczywiście wytknąć kilka drobnych wad. Wspomniane wcześniej dosłowności czy toporne wykładanie motywacji. Wydaje mi się, że dzięki temu film, w przeciwieństwie Czasu Ultrona czy Batman v Superman broni się jako samodzielna produkcja. Chociaż znajomość całego uniwersum nie jest konieczna do śledzenia akcji, wzmacnia wymowę filmu i pozwala wynieść więcej z seansu.
Nowe postacie
Trzecia część przygód Kapitana Ameryki nie posuwa do przodu fabuły związanej z Thanosem i Kryształami Nieskończoności. Koncentruje się głównie na rozwoju charakterów postaci i relacjach interpersonalnych w Avengers. Nie tylko głównych bohaterów , ale też nowych Mścicieli. Przykładowo, Wanda i Vision dzielą kilka scen, dzięki którym obie postacie, niezbyt dobrze wyeksponowane w Czasie Ultrona, zyskują na znaczeniu i głębi. Przy okazji nagrodzeni zostają fani dobrze zaznajomieni z komiksowymi losami wspomnianej pary.
Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów to naprawdę dobrze przemyślany i skonstruowany rozrywkowy film superbohaterski. Powinien się spodobać większości fanów i fanek komiksów o nadludziach odzianych w lycrę. Jest równie widowiskowy co Avengers i momentami tak zabawny jak Ant-Man, ale bez popadania w niemal parodystyczne tony Strażników Galaktyki. W moim prywatnym rankingu filmów Marvela niespodziewanie wskoczył na najwyższe miejsce podium.
Konrad Dębowski