Już niedługo na ekrany kin wejdzie „Bumblebee”, film, który może odmienić kinową przyszłość franczyzy Transformers. Zarówno studio, jak i fani mają wobec tej produkcji wielkie nadzieje. Kinowe uniwersum tej franczyzy miało tendencję mocno spadkową, ale dlaczego ożywić miałby ją akurat „Bumblebee”? Cóż, to ulubieniec milionów i przy okazji filmu przypominamy dlaczego. Uwaga, tekst może zawierać niewielkie spoilery!
W komiksowym i kreskówkowym uniwersum z lat 80., do których odwołuje się film niedługo wchodzący na ekrany, Bumblebee jest jednym z najsłabszych i najmniejszych Autobotów. Szczególnie na tym drugim punkcie miał potężne kompleksy. Prawdopodobnie dlatego zawsze szukał uwagi i akceptacji, zwłaszcza w oczach wielkiego, dosłownie i w przenośni, Optimusa Prime’a. Także z tego powodu, pomimo swoich małych rozmiarów, właściwie zawsze stawał w pierwszym szeregu i nie unikał akcji.
Swoją odwagą wzbudzał podziw u pozostałych Autobotów, z czego często nie zdawał sobie sprawy. Warto przy okazji wspomnieć, że ze względu na swoje rozmiary Bee, jak często jest nazywany przez swoich pobratymców, jest świetnym zwiadowcą, szpiegiem i posłańcem/kurierem. Misje, które wykonywał, bywały więc wyjątkowo niebezpieczne. Te podstawowe cechy charakteru Bumblebee, a także większości pozostałych transformerów* z tzw. pierwszej generacji, zawdzięczamy jednemu człowiekowi.
Trzmiel z Cybertronu
Bob Budiansky był redaktorem w Marvel Comics, gdy Jim Shooter, ówczesny redaktor naczelny, desperacko poszukiwał kogoś, kto weźmie 26 zabawek i nada im charakter. Trzeba było je wszystkie nazwać, wymyślić ich profile, najważniejsze cechy. Desperacko, bowiem pierwsze propozycje były do niczego, a kilku innych redaktorów nie chciało się podjąć tego zadania. Jednak w końcu pomysł dotarł do Budiansky’ego, do tej pory pełniącego rolę redaktora artystycznego. Uznał on, że to dobra okazja, by pokazać, że umie pisać. Podjął się wyzwania i jak sam wspomina, w ciągu długiego weekendu stworzył 26 postaci (wyjątkiem był Optimus Prime). Wśród nich był także „Bumblebee”.
W przypadku większości transformerów nazwy postaci mówiły coś o ich charakterze albo umiejętnościach, np. Windcharger był jednym z najszybszych Cybertronian (przynajmniej na krótkie dystanse). Jednak nasz główny bohater był wyjątkiem. Jego imię odnosiło się po prostu do schematu kolorów. Był czarno-żółty niczym pszczoła (bee – ang., jeden z jego przydomków) albo właśnie trzmiel (ang. bumblebee). Gdyby się nad tym dłużej zastanowić, nie miało to zbyt wiele sensu. Na Cybertronie, rodzinnej planecie transfomerów, nie było wszak pszczół (aczkolwiek później pojawiły się także tzw. insecticony – deceptikony w formie owadów, więc kto ich tam wie). Jednak „Bumblebee” po prostu brzmiało dobrze, było łatwe do zapamiętania. Do tego imię to budziło raczej pozytywne skojarzenia. Pszczoły znane są przede wszystkim ze swojej pracowitości. Owszem, czasem potrafią użądlić rozdrażnione i nie będę przesadzał, gdy napiszę, że taki właśnie jest Bumblebee.
Mały i tani
Bumblebee stał się jedną z ulubionych postaci zarówno wśród dzieci, jak i ich rodziców. Od samego początku był poniekąd maskotką serii. Owszem, większość kochała wspaniałego przywódcę, jakim był Optimus Prime, jednak to z Bee było łatwiej się utożsamiać. Popełniał błędy, pakował się w kłopoty, po prostu był bardziej… ludzki. Poza tym, gdy Autoboty pojawiły się na Ziemi w 1984 roku, Bumblebee szybko zaprzyjaźnił się z nastolatkiem – Busterem (jeśli czytało się komiksy) lub Samem (jeśli oglądało się kreskówkę) Witwickym. Relacja z człowiekiem przekładała się na popularność czarno-żółtego robota.
Nie bez powodu wspomniałem wcześniej o rodzicach. Gdy w 1984 r. pojawiła się seria zabawek Transformers od Hasbro, to poza faktem, że istniały dwie frakcje – Autoboty i Deceptikony – wyraźny był jeszcze inny podział. Roboty występowały w różnych rozmiarach, co było spowodowane tym, że pod marką Transfomers sprzedawano figurki, które wcześniej w Japonii istniały pod innymi, różnymi markami. Prowadziło to do kilku logicznych nieścisłości. Jak np. to, że Huffer, który był ciężarówką, był takich samych rozmiarów co nasz główny bohater. Ale kto by się tym przejmował? Na pewno nie dzieci.
Oczywiście mniejsze zabawki były tańsze niż te większe, a Bumblebee należał do tych najmniejszych. Rodzice chętniej wydawali 2,49-2,99 dolara, tyle kosztowały najmniejsze Autoboty, niż 7,99-9,99 dolara, a taka był cena tych większych. Względna taniość zabawki plus fakt, że postać występowała często w kreskówce, komiksie i innych materiałach (książeczki dla dzieci, kolorowanki), powodowały, że rodzice chętniej kupowali ją swoim pociechom.
Goldbug
W czasie jednej z misji, pod dowództwem Rodimusa Prime’a, Bumblebee został poważnie uszkodzony. Obrażenia były tak duże, że go przebudowano. Jego nowa forma była podobna do poprzedniej, ale potężniejsza, powłoka zaś zyskała złoty kolor. Gdy Bee zobaczył nowego siebie, powiedział, że wygląda jak „gold bug” („złoty owad”). Optimus Prime zdecydował, że to będzie jego nowe imię i tak zyskaliśmy Goldbuga. Był nieco bardziej kanciasty, miał inną twarz i generalnie sprawiał bardziej bojowe wrażenie. O ile zmiana ta była świetną okazją do sprzedaży większej liczby zabawek (na początku franczyzy, a i dziś głównie o to chodzi), to wykorzystano ją także kreatywnie.
Przemiany Bumblebee użyto do tego, by nieco odmienić jego charakter. Autobot stał się bardziej pewny siebie, nie próbował już być w centrum uwagi i znał swoją wartość. Nie szukał jej potwierdzenia u innych. Później, w kolejnych odsłonach franczyzy, wzorowano się częściej właśnie na tej wersji Bee, aczkolwiek już bez zmiany imienia i fizycznej metamorfozy. Pewnego siebie Bumblebee poznajemy m.in. w uniwersum filmowym czy animacji Prime (część tzw. Aligned continuity family).
IDW – lider bez matrycy
Wersji Bumblebee było wiele, nie sposób omówić wszystkich. Jednak na szczególne wyróżnienie zasługuje ta, z którą mamy do czynienia w komiksach od IDW Publishing, które są współczesną reinterpretacją historii z pierwszych komiksów i kreskówek (Generation 1 continuity).
W czasach pokoju na Cybertronie Bumblebee pracował jako kurier, a w wolnym czasie ścigał się z Cliffjumperem i Hubcapem. W wyniku jednego ze zleceń poznał Oriona Paxa, czyli Optimusa, zanim został Primem. Wspólna akcja, w trakcie której wykazał się męstwem, zaowocowała przyłączeniem się do jego drużyny. Misja za misją udowadniał swoją wartość i wspinał się w szeregach tych, którzy potem stworzyli frakcję Autobotów. Zyskał uznanie towarzyszy broni i reputację kogoś, komu można powierzyć sekrety, a także zwrócić się po radę. Nie pragnął jednak uznania. To powodowało, że Bumblebee lubili i ufali mu właściwie wszyscy.
To dlatego, gdy Optimus Prime ustąpił z roli przywódcy Autobotów, Bumblebee został wybrany nowym liderem. Pomimo tego, że w ogóle nie ubiegał się o to stanowisko.
Początkowo jego ugodowa natura przysparzała mu popularności. Jednak z czasem przekonał się, że jako lider nie może zadowolić każdego. Doprowadziło to do kilku pomniejszych kryzysów. Przez szereg różnych wzlotów i upadków Bee przekonał się, jak ciężkie jest brzemię przywódcy.
Ambasador Autobotów
Na koniec, o jego… początkach. W kontinuum Marvel Comics (niemal identyczny motyw pojawia się później w kreskówce) Bee był członkiem załogi Arki ‒ statku kosmicznego Autobotów, który zmierzał w kierunku Cybertronu, gdy został zaatakowany przez Deceptikony. W wyniku walki obydwa statki rozbiły się na Ziemi ‒ 4 miliony lat temu. Arka wbiła się w wulkan, a kraksa doprowadziła do uśpienia załogi. Gdy w 1984 r. doszło do erupcji, zaowocowało to ponownym włączeniem systemów i przywróceniem funkcji życiowych Autobotów. Bumblebee był jednym z pierwszych, który poznał ludzi. Poważnie uszkodzony w wyniku kolejnego ataku Deceptikonów, uzyskał pomoc nastolatka – Bustera Wytwicky’ego, który zabrał go do warsztatu swojego ojca. Doświadczony mechanik bez problemu poradził sobie z naprawami robota z kosmosu, czym zyskał sobie jego dozgonną wdzięczność. Chociaż później Autoboty miały oczywiście kontakty z innymi ludźmi, to ten pierwszy był najważniejszy. Bumblebee staje się ambasadorem wśród mieszkańców Ziemi.
Wspominam o tym, ponieważ odwołanie do tego motywu przewija się potem w znacznej części reinterpretacji historii transformerów. W pierwszym kinowym filmie, komiksach publikowanych przez IDW czy w kreskówkach, jak „Prime” czy też „Robots in Disguise”. Już po trailerach najnowszej kinowej produkcji widać, że i teraz powraca. Tym razem Bustera/Sama zastępuje nastolatka – Charlie Watson. Zaś po tych kilku minutach, jakie dostaliśmy od Paramount Pictures, widać, jak znacząca będzie relacja robota i człowieka dla fabuły całego filmu. Zapewne także losów przynajmniej dwóch światów. Bo któż inny mógłby uratować sytuację, jak nie mały robot o wielkiej iskrze, który nigdy się nie poddaje i jest gotów do największych poświęceń?