Gdy w 1990 roku pojawił się Hard Boiled, będący pierwszym wspólnym dziełem Franka Millera i Geofa Darrowa, wszyscy fani komiksu byli zszokowani, że komiks może tak wyglądać. Powodem sukcesu dzieła była niesamowita szczegółowość rysunku, która znacznie uatrakcyjniła świat przedstawiony i warstwę ideologiczną. Sześć lat później Dark Horse wydał kolejny wspólny komiks tego duetu, Big Guy and Rusty The Boy Robot. W Polsce ukazał się w ramach kolekcji Mistrzowie Komiksu wydawnictwa Egmont jako Big Guy i Rusty Robochłopiec.
Frank Miller i komiks dla dzieci?
Grupą docelową tej opowieści był znacznie młodszy czytelnik niż krwawego i brutalnego Hard Boiled. Big Guy i Rusty Robochłopiec przedstawia przygodę z fikcyjnej serii science-fiction z lat pięćdziesiątych. Darrow sfabrykował jej istnienie post factum przy użyciu pin-upów i okładek nieistniejących komiksów. Jej głównymi bohaterami są dwa roboty. Rusty jest japońską superbronią. Jest niewielki i potrafi miotać potężne promienie, ale jest jeszcze niedoświadczony. Brak obycia nadrabia ogromnym sercem do walki i entuzjazmem. Łatwo rozpoznawalną inspiracją dla tej postaci jest Tetsuwan Atom (Astro Boy) z komiksów Osamu Tezuki.
Big Guy jest ogromnym amerykańskim robotem, który jest pilotowany przez człowieka. Dysponuje potężnym arsenałem broni i porusza się masywnym statkiem powietrznym. Jest parodią klasycznego bohatera reprezentującego konserwatywne, republikańskie wartości. Według mnie najbardziej przypomina Johna Wayne’a albo Ronalda Reagana. W wewnętrznych monologach, które snuje w trakcie walki, jest zszokowany ogromem zniszczeń własności prywatnej. Martwi go też, ile dolarów podatników pochłonął atak bestii. To, że akcja komiksu toczy się w Japonii, która korzysta z innej waluty, całkowicie umyka jego uwadze.
Roboty kontra Godzilla
Tokio bowiem, od premiery Godzilli w 1954 r., jest głównym celem ataków wszelkich ogromnych potworów zamieszkujących morską otchłań. Nie inaczej jest w tym komiksie. Nawiązania do Króla Potworów są bardzo czytelne. W tym przypadku zagrożenie przychodzi z wewnątrz. Naukowy eksperyment w japońskim ośrodku badawczym wymyka się spod kontroli. Mutuje w ogromną jaszczurkę, która ma zaskakująco wiele do powiedzenia. Zaraz po wyrwaniu się z jarzma naukowców potwór zaczyna pustoszyć stolicę Japonii i zmieniać jej mieszkańców w mutanty pomagające mu w destrukcji miasta. Japonia wysyła do boju Siły Obronne. Gdy te nie dają rady, do boju wkracza Rusty oraz Big Guy, którego w dramatycznych okolicznościach przedstawiciel rządu wzywa ze Stanów.
Właściwie większość komiksu to sceny destrukcji. Podczas gdy jaszczur dewastuje kolejne dzielnice, Big Guy tłucze mutanty samochodem. Używa też pociągu metra jako nunczako/lassa. Z kolei Rusty miota promienie śmierci. Muszę tu przypomnieć, że komiks rysuje Geof Darrow. Jeśli rozwalany jest ogromny biurowiec, to plansze komiksu zapełniają się jego elementami. Każda cegłówka, metalowe zbrojenie, fragmenty konstrukcyjne, elementy wyposażenia biur oraz nieszczęśnicy, którzy nie zdążyli uciec z dewastowanego budynku, znajdują się na planszach komiksu.
Prawdziwie amerykański bohater
Pomimo tego, że pisałem na początku, że komiks jest przeznaczony dla młodszego czytelnika, nie do końca jest to prawda. Chyba że docelowym odbiorcą miały być dzieci z najzacieklejszego okresu zimnej wojny. To dość przewrotny manewr zastosowany przez autorów. Projekty postaci oraz pojazdów naśladują koncepcje z lat pięćdziesiątych XX wieku. Częste odwołania do energii atomowej nawiązują do fascynacji, ale też strachu przed tym zjawiskiem, którym dawano upust w rozmaitych dziełach science-fiction tego okresu. Na podobnych schematach opiera się świat w serii gier komputerowych Fallout.
W tym komiksie autorzy wzbogacili retrofuturystyczną otoczkę o współczesną jej warstwę ideologiczną. Big Guy, a raczej jego pilot, jest Amerykaninem z krwi i kości. Jak wspominałem, przypomina najbardziej republikańskie postacie w historii i reprezentuje ich wartości. Wiele z nich to pozytywne atrybuty. Na przykład zajmuje go los słabszych. Walczy ze złem, dbając o ludność cywilną. Dzięki jego potędze USA skuteczniej sprawuje rolę światowego policjanta. Cechuje go zaradność, odwaga i męstwo kojarzone ze zdobywcami Dzikiego Zachodu. Pionierzy i koloniści, a co za tym idzie kowboje, są centralnymi archetypami dla amerykańskiej tożsamości narodowej. Wielu konserwatywnych Amerykanów tak postrzega siebie i swoich pobratymców.
Satyra na amerykański dżingoizm
To podejście jest jednak skrajnie amerykocentryczne. Balansuje na granicy nacjonalizmu. Często towarzyszy mu ignorancja, arogancja, orientalizm i ksenofobia. Japonia jest w komiksie przedstawiona jako słaby kraj, który nie może sobie poradzić z atakiem potwora. Jako ciekawy zbiór ornamentów. Egzotyczna sceneria, w której męstwa mogą dowieść bohaterscy Amerykanie. Japońską bronią ostateczną jest przecież mały, nieskuteczny robocik, który zachowuje się jak dziecko i idealizuje swojego potężnego amerykańskiego kolegę.
Ostatecznej destrukcji potwora dokonuje się za pomocą bomby atomowej. To jest, delikatnie mówiąc, nie na miejscu, jeśli uznamy Godzillę jako główną inspirację dla komiksu. Ponieważ ten film był bezpośrednią próbą radzenia sobie z traumą po amerykańskich atakach nuklearnych na Japonię. Jest też reakcją na strach wynikający z testów nowych głowic na Pacyfiku. Wybuch, który tutaj zamyka akcję, niszcząc monstrum, w filmie jest częścią zawiązania akcji. Jest równie nie na miejscu, bo Japonia, czyli jedyny kraj, który padł ofiarą bomby atomowej, tym razem zostaje ostatecznie przez nią uratowana. Chociaż ta broń jest źródłem głównej traumy narodowej dla jej mieszkańców.
Czy leci z nami scenarzysta?
Fabuła jest więc fantazją aroganckiego amerykańskiego ignoranta, który nie widzi nic poza swoim krajem i nie potrafi spojrzeć na świat z innego punktu widzenia. Pozostaje pytanie, czy jest to świadomy pastisz. Frank Miller nie od dziś przejawia skłonności republikańskie. Po 9/11 skręcił jeszcze bardziej w tę stronę, czemu dał wyraz m.in. w komiksie Holy Terror oraz wypowiedziach na temat ruchu Occupy Wall Street. W latach dziewięćdziesiątych był znacznie mniej zradykalizowany. Zważywszy na wypowiedzi w wywiadach i jego późniejsze komiksy, Darrow jest znacznie bardziej liberalny. Ponadto jest na tyle dobrze zaznajomiony z kulturą Japonii, żeby nie popełniać międzykulturowych faux pas, jakie pojawiają się w komiksie. Sądzę, że to co w 1996 r. mogło się obu twórcom wydać świetną satyrą, dla Franka stało się w pewnym momencie rzeczywistym światopoglądem. Co ciekawe, seria doczekała się animowanej adaptacji. Niestety nie widziałem jej i nie wiem, jaka jest jej ideologiczna wymowa.
Różne wydania
Egmont wydał komiks Big Guy i Rusty Robochłopiec w Polsce w 2009 roku. Obecnie może być problem z jego kupnem, ale niedawno Dark Horse opracował nowe wydania komiksów Geofa Darrowa. Najnowsza wersja omawianego albumu zawiera sporo dodatkowych materiałów, takich jak wspomniane wcześniej fabrykacje okładek starych komiksów z bohaterami, liczne grafiki z ich udziałem oraz dodatkowa kilkustronicowa historia. Została pokolorowana na nowo przez Dave’a Stewarta, jednego z najlepszych amerykańskich kolorystów. Nowy kolor jest trochę bardziej realistyczny i równie dobry co pierwotnie nałożony. Moim zdaniem nic nie ujmuje komiksowi, a tylko uwypukla zalety fenomenalnej kreski rysownika. Moim ulubionym wydaniem komiksu jest jednak edycja King Size w formacie ok. 30 x 40 cm. Zawiera jedynie rysunki Darrowa, bez koloru i dialogów.
Scenariusz pełny jest millerowskich wewnętrznych monologów i patetycznych tyrad wygłaszanych przez wszystkich bohaterów opowieści. W parodystycznej konwencji nadmiar patosu świetnie się sprawdził. Jednak cieszy mnie, że większość filmowych kaiju jest niema. Bo nie sądzę, żeby motywacja potwora niszczącego miasto i zabijającego jego mieszkańców była szczególnie istotna (wyjątek).
To bardzo ciekawy komiks, który na pewno warto przeczytać. Chociażby dla samych spektakularnych obrazów destrukcji. Jego niejednoznaczna i kontrowersyjna ideologiczna podbudowa również może być pasjonująca. Gdy pierwszy raz czytałem komiks przed wielu laty, skupiałem się głównie na tym pierwszym aspekcie. Dopiero niedawno, gdy wróciłem do tego komiksu, zauważyłem, że tak jak wiele innych pozornie głupawych dzieł kultury popularnej to coś więcej niż tylko prostacka orgia destrukcji.
Konrad Dębowski
Tytuł: „Big Guy i Rusty Robochłopiec”
Tytuł oryginału: „Big Guy and Rusty the Boy Robot”
Scenariusz: Frank Miller
Rysunki: Geof Darrow
Tłumaczenie: Michał Cetnarowski
Wydawca: Egmont
Data polskiego wydania: czerwiec 2009
Wydawca oryginału: Image Comics
Data wydania oryginału: 1996
Objętość: 80 stron
Format: 220 x 295 mm
Oprawa: twarda
Druk: kolorowy
Cena okładkowa: 40 złotych