W kwietniu 1979 roku japońska telewizja wyemitowała pierwszy odcinek serialu animowanego Mobile Suit Gundam. Zrewolucjonizował on istniejący już gatunek opowieści o superrobotach, umieszczając go w bardziej realistycznej wojennej scenografii. Zapoczątkował podgatunek real robot. Jego późniejszymi przedstawicielami są m.in. Votoms, Patlabor i Macross. Sam Gundam stał się bardzo popularną franczyzą i doczekał się kilkunastu kontynuacji. W latach 2002-2011 ukazywała się seria Gundam: Origin autorstwa Yasuhiko Yoshikazu.

Yoshikazu był jedną z głównych postaci odpowiedzialnych za pierwotną serię anime. Pracował jako projektant postaci, reżyser, ilustrator oraz animator. W różnym stopniu był więc zaangażowany w każdy aspekt tej produkcji. Nie wyobrażam sobie lepszej osoby do powtórnej adaptacji serialu. Oprócz niego na okładce amerykańskiego wydania znajdowali się autorzy pierwotnej fabuły: Yoshiuki Tomino i Hajime Yatate (pod tym pseudonimem kryje się kolektyw twórców z Sunrise Studios, które stworzyło pierwszą serię) oraz główny projektant robotów i pojazdów Kunio Okawara. Według jednego z materiałów dodatkowych praktycznie cały komiks jest jednak tworzony przez, wówczas ponad pięćdziesięcioletniego, Yoshikazu z niewielką pomocą asystenta nakładającego rastry i pomagającego w tuszowaniu. To wszystko w nieubłaganym miesięcznym trybie wydawniczym!

Kosmiczna wojna

Od prawie pół wieku ludzkość kolonizuje kosmos. Na orbicie okołoziemskiej powstały ogromne stacje orbitalne zamieszkałe przez miliony ludzi. Istnieje całe pokolenie kolonistów, których noga nigdy nie stanęła na Ziemi. W roku 0079 czasu uniwersalnego część pozaziemskich kolonii pod przewodnictwem najbardziej oddalonej od Ziemi kolonii Side 3 formuje Pryncypat Zeon i buntuje się przeciwko rządom Federacji. W ciągu miesiąca zmagań ginie ponad połowa ludzkości. Konflikt wkracza w patowy okres.

Akcja komiksu zaczyna się osiem miesięcy później. Kilka mechów Zeonu infiltruje federacyjną kolonię, która pod przykrywką prac konstrukcyjnych pracowała nad nowym modelem robota mającego przechylić szalę zwycięstwa w ich stronę. W trakcie ataku przypadkowym pilotem prototypu Gundama zostaje Amuro Ray, syn naukowca, który odpowiada za projekt robota. Dzięki jego odwadze, szczęściu i ogromnej technologicznej przewadze prototypu nad modelami Zaku, które stanowią trzon armii Zeonu, udaje się odeprzeć atak.

Ginie w nim wielu doświadczonych oficerów. Dlatego załoga statku White Base, którego zadaniem miało być przetransportowanie prototypu do tajnej bazy Jaburo na Ziemi, w większości złożona jest z młodszych rangą oficerów, cywilów i postaci będących rówieśnikami nastoletniego, przypadkowego pilota Gundama.

Dwie strony konfliktu

Młodzi bohaterowie walczący po stronie Federacji to oczywiście pozytywna strona tego konfliktu. Ta, której kibicować będzie większość czytelników. Z drugiej strony Zeon również jest atrakcyjną organizacją. Jest wojskowo-arystokratyczną dyktaturą, ale w jej szeregach jest masa postaci wymykających się klasyfikacji jako przeciętny złoczyńca. Ramba Ral to zatwardziały żołnierz, który postępuje według swoistego poczucia honoru i lojalności. Nawet jeśli nie jest to dla niego korzystne. Mamy też zwalczające się obozy (rody) wśród liderów Zeonu.

Zakulisowe rozgrywki wychodzą na jaw, gdy zagłębiamy się w przeszłość Chara Anzable. Ten charyzmatyczny, piekielnie zdolny i ambitny oficer oraz bohater bitwy pod Loum to naczelny antagonista serii. To on dowodził atakiem na Side 7 i późniejszym pościgiem za White Base, więc dąży do udowodnienia swojej wyższości nad Gundamem i jego pilotem. Z drugiej strony musi zmagać się z nieprzychylnym mu dowództwem oraz licznymi konkurentami do władzy.

Gdy przejrzeć animowane wojenne produkcje z Japonii, widać, że dychotomia, która się tutaj pojawia, nie jest czymś nadzwyczajnym. W Legend of Galactic Heroes również mamy konflikt pomiędzy oświeconą dyktaturą militarną a bardziej demokratyczną strukturą. Podobnie podzieleni są oponenci w Space Battleship Yamato. Rasa Garmilias z tej serii jest również wysoce zmilitaryzowaną, wewnętrznie skłóconą, silnie patriarchalną strukturą. Jednak każdy autor podchodzi do tematu odrobinę inaczej. Różnie rozkładają się też ich sympatie względem przedstawianych światopoglądów.

Społeczne skutki wojny

 

Oczywiście takie podziały są próbami rozliczenia się z historią Japonii, która na początku XX wieku była właściwie wojskowo-arystokratyczną dyktaturą z silnie klasowym społeczeństwem. Takie rządy doprowadziły do konfliktów z sąsiadami (Rosja, Chiny, niemieckie kolonie) oraz do ogromnej liczby ofiar w trakcie zmagań drugiej wojny światowej. Stary kapitan Paolo (pierwszy dowódca White Base), umierając, wypowiada wprost, że należy do starego pokolenia, które doprowadziło do obecnej sytuacji, a teraz ster przejmują młodzi i to od nich będzie zależał kształt przyszłego świata.

Jednym z tematów komiksu jest wpływ wojny na ludzi. Już na drugiej stronie mangi uderza nas informacja o liczbie ofiar konfliktu. Jednak liczby to nie wszystko. Ważna jest też skala mikro. Od początku White Base poza załogą staje się domem dla grupy uchodźców ze zniszczonej kolonii Side 7, którzy są głodni, sfrustrowani i nikt za bardzo nie chce ich przyjąć. Niektóre z reakcji na nich kojarzą się z tym, co pojawiało się w mediach przy obecnym kryzysie w Syrii. Co tylko pokazuje, że praktycznie każdy konflikt rodzi podobne problemy.

Wśród uchodźców jest grupa sierot, których dokazywanie służy jako komediowy przerywnik. Uczłowiecza też protagonistów, bo w szeregach Zeonu występują głównie mężczyźni-żołnierze. Obecność dzieci przypomina o tym, że gdzieś w kosmosie dryfują ciała ich rodziców oraz rówieśników. Śmierć zbiera zresztą gęste żniwo zarówno wśród postronnych osób, często będąc kompletnie przypadkowa, jak i wśród rozpoznawalnych postaci. Nie posunąłbym się do stwierdzenia, że nikt nie jest bezpieczny, ale wiele drugoplanowych postaci ginie. Nie zawsze w heroiczny sposób.

Wojna nie pozostaje też bez wpływu na bohaterów. Amuro przechodzi kryzys po spotkaniu z matką, która jest pacyfistką i pracuje jako wolontariuszka w obozie dla uchodźców. Rozstał się z nią, gdy z ojcem leciał jako mały chłopiec zobaczyć kolonie. Wrócił już jako żołnierz, uczestnik konfliktu, który bez wahania zabija swoich przeciwników.

Dojrzewanie mangi

Gundam: Origin pozwala też na doprecyzowanie pewnych rzeczy. Uspójnienie narracji, rozszerzenie niektórych wątków, które zostały potraktowane po macoszemu w animowanej serii. Jej format, czasy, w których powstawała, nie pozwalały na rozwodzenie się nad niektórymi sprawami. Yoshikazu wykorzystuje mangę do poprawienia różnych rzeczy. Wiele wątków czy rozwiązań fabularnych w animacji pojawiało się nagle, bez odpowiedniej podbudowy. Tutaj autor miał znacznie więcej miejsca na zarysowanie przesłanek, chociażby dla konfliktu pomiędzy Amuro i Brightem, młodym kapitanem White Base, czy przeszłości Ramba Rala. Właściwie cała retrospekcja pomiędzy atakiem na bazę Jaburo a Operacją Odessa jest nowym materiałem. Manga jest więc pozycją znacznie bardziej dopracowaną i dojrzalszą niż serial z 1979 roku.

Sztuka wojny

Komiks jest przepięknie narysowany. Widać, że kreska autora jest odrobinę niedzisiejsza. Jego projekty postaci i niektóre rozwiązania (chociażby żarty wprowadzane dla rozluźnienia nastroju) nie przypominają niczego, co jest obecnie wydawane. Niektórych czytelników może to odstręczyć. Jednak dzięki temu jest czymś nietypowym w porównaniu do innych współczesnych mang. Może więc też przyciągać. Warto zauważyć, że w przeciwieństwie do niektórych klasyków, czyta się wyśmienicie.

Wracając do rysunków, jestem pod ogromnym wrażeniem pracy wykonanej przez autora. Według wydawcy to on nalegał, żeby każdy odcinek miał ok. 100 stron i jak już wspominałem, większość rysował sam. Utworzono specjalny magazyn (Gundam Ace), gdzie publikowano kolejne odcinki oraz inne materiały o Gundamie, który przez ponad 20 lat istnienia rozrósł się do ogromnej franczyzy. Praktycznie w każdym tomie znajduje się kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt stron w kolorze.

Projekty robotów stały się na tyle ikoniczne, że ciężko je w ogóle krytykować. Nawet Zaku, które początkowo wydawały mi się śmieszne i koślawe, z biegiem czasu zaczęły mi się podobać. Warte uznania jest rozróżnienie projektów machin bojowych każdej ze stron. Maszyny Zeonu są bardziej obłe, przysadziste i zaokrąglone, o jednolitej kolorystyce. Gundam Federacji jest bardziej kanciasty i smukły. Przeważa biel z akcentami w kilku innych kolorach (czerwień, żółty, błękit). Wyraźnie widać, że to produkty odmiennych koncepcji technologicznych. Oczywiście każda z kolejnych iteracji serii zawiera nowe modele oparte na tych przedstawionych w pierwowzorze.

Jedyne, co może stanowić problem, jeśli chodzi o rysunek, to czytelność scen akcji. Czasem Gundam zmaga się z kilkoma bardzo podobnymi robotami albo np. oddziałem złożonym wyłącznie z Zaku. Dodatkowo roboty pilotowane przez co ważniejsze postacie mają często inny kolor. Przykładowo Zaku pilotowany przez Chara Anzable (zwanego Red Comet) jest czerwony, a nie oliwkowy jak pozostałe. W czerni i bieli wszystkie wyglądają tak samo. Czasem są rozróżnione innym uzbrojeniem i starcia są poprzeplatane zbliżeniami na pilotów reagujących na to, co się dzieje na zewnątrz. Mimo to trzeba się skupić na panelach, a i to nie zawsze pomaga. Wydaje mi się, że to wynika z wcześniejszej pracy nad animacjami, gdzie takie rozróżnienia łatwiej wprowadzić. Głównie dzięki kolorowi oraz ciągłości akcji.

Narodziny franczyzy

Jak już wspomniałem, animowany Gundam był niesamowicie popularny. Fanami są m.in. panie z grupy CLAMP (X, Magic Knight Rayearth, Chobits) oraz Hideaki Anno (Neon Genesis Evangelion). Przez 20 lat powstała niezliczona liczba animacji, komiksów, książek, gier komputerowych oraz cała gałąź przemysłu modelarskiego. Według wydawcy to dopiero dzięki mandze narysowanej przez Yasuhiko Yoshikazu Gundam doczekał się swoistego renesansu i znowu pojawił się na ustach fanów, którzy dość chłodno przyjęli wszelkie propozycje z okazji obchodów dwudziestolecia franczyzy. Anglojęzyczny czytelnik może się zapoznać z całością tej serii dzięki świetnym wydaniom „2 w 1” w twardej oprawie (od Vertical Comics). Każdy z 12 tomów zawiera też dodatkowe materiały (eseje, gościnne komiksy i grafiki). Wszystkie strony kolorowe są reprodukowane w kolorze, a nie w skali szarości, co jest rzadkością. Odbija się to oczywiście na cenie tomików.

Japoński wydawca udostępnił legalnie w języku angielskim bardzo obszerne fragmenty mangi na swojej stronie. Co jakiś czas dodaje kolejne odcinki. W tej wersji całość jest kolorowa. Zrobiono to niestety w sposób, który nie do końca poprawia czytelność scen walki. Nie wiem, czy są jakieś limity lub inne obostrzenia. Ja przez dłuższy czas przeglądałem losowo wybrane rozdziały, poszukując grafik do niniejszego tekstu, i nie napotkałem żadnych problemów.

Wydaje mi się, że jeśli ktoś z was chciałby „skosztować” Gundamów, nie ma lepszej serii niż omawiany Origin. Autorem jest jeden z twórców pierwowzoru. Naprawia wiele z jego problemów. To świetna historia, która poza zmaganiami ogromnych machin wojennych opowiada również o czymś więcej. Całość jest fantastycznie narysowana i wydana. Nawet drobne problemy ze scenami akcji czy niektórymi archaicznymi rozwiązaniami fabularnymi nie osłabiają przyjemności, jaką z lektury czerpać może zarówno młodszy, jak i starszy czytelnik.

Konrad Dębowski