Thor zawsze wydawał mi się lekko niepoważnym bohaterem. Niby, zgodnie z założeniami Stana Lee i Jacka Kirby’ego, miał być czymś więcej niż tylko zwykłym osiłkiem w lateksie, posiadającym śmieszne moce pomagające łapać rabusiów pobliskich banków i jubilerów. Jest nordyckim bogiem, do cholery! Za sprawą potężnego magicznego młota – Mjolnira włada mocą burz (może przyzywać wicher, błyskawice i deszcz). Brzmi fajnie. Tylko, że przez sporą część swojej kariery superbohatera biegał w hełmie ze skrzydełkami oraz butach ze skóry tygrysa.

Żenujące początki

Zmagał się ponadto z tak niesamowitymi przeciwnikami jak Posiadacz Niezniszczalnego Magicznego Łomu (The Wrecker w wolnym tłumaczeniu) czy władającego kulą na łańcuchu Człowieka Potrafiącego Przejąć Moce Kokainy. Także innych rzeczy będących w zasięgu ręki, włącznie z potęgą Asgardu. Ale to nie niezbyt ośmieszałoby złoczyńcę o pseudonimie The Absorbing Man, więc spuśćmy na to zasłonę milczenia. W ogóle rozbiórka budynków to temat przewodni wśród jego sztandarowych superłotrów. Weźmy takiego The Wreckera, który stworzył w pewnym momencie The Wrecking Crew m.in. z Buldożerem (Bulldozer).

Całe szczęście stopniowo wprowadzano do Journey Into Mystery (gdzie występował pierwotnie) kolejne postacie rodem z nordyckiej mitologii. Loki – mistrz podstępu i przybrany brat Thora. Amora, The Enchantress – odpowiednik greckiej Afrodyty próbującej uwieść bohatera. Skurge The Executioner – potężny wojownik z Asgardu (kraina zamieszkana przez nordyckich bogów), poplecznik Amory. To nadal jednak trochę za mało. Mógłbym się dalej rozpisywać, dlaczego zawsze śmieszyła mnie grupa Avengers, której Thor był członkiem i współzałożycielem. Mógłbym kpić z tego co przypomina najczęściej mieszanie nieprzystających do siebie elementów.

Thor - rys. Walt Simonson

Thor – rys. Walt Simonson

Wejście Simonsona

Lecz to nie czas i miejsce na to, bo w 1983 roku wraz z 337 zeszytem stery serii Mighty Thor przejął Walter Simonson. Podobno od tamtej pory już nic nie było takie samo. Rozpoczyna się trzęsieniem ziemi jak u Hitchcocka. Thor dostaje bowiem straszne lanie od kosmity-cyborga o aparycji zdechłego konia. W dodatku ów kosmita podróżuje przez kosmos Skuttlebuttem – okrętem bojowym obdarzonym sztuczną inteligencją. Jakby tego było mało, Beta Ray Bill (bo tak zwie się obcy przybysz) po zwycięskim pojedynku podnosi Mjolnir. Ten sam na którym znajduje się inskrypcja „Ktokolwiek godzien jest dzierżyć młot ten zyska Thora moc”. Nikt poza Thorem wcześniej nie był w stanie władać bronią.

Bill, pomimo straszliwego wyglądu, okazuje się być porządnym gościem. Niezliczone lata zmagał się z hordą demonów, będących utrapieniem jego planety. Stanowiły też zagrożeniem uratowanych z niej mieszkańców (Korbinitów), przebywającym obecnie w stanie hibernacji. Jak zresztą wspomniał sam scenarzysta, oszpecenie Billa było celowym zabiegiem, aby czytelnicy nie byli pewni jego zamiarów. Gdybym w ’83 był amerykańskim nastolatkiem pewnie też bym się dał złapać na ten, jakby nie było, dość prosty trik. Odyn poznawszy historię Billa postanawia zorganizować kolejny pojedynek pomiędzy bohaterami. Ma zadecydować, który z nich naprawdę godzien jest być posiadaczem mocy młota. Bill triumfuje po raz kolejny, ale jednocześnie okazuje się być bardzo honorowy i ratuje Thora od niechybnej śmierci. W zamian za to Odyn decyduje sporządzić dla niego Stormbreaker’a. To magiczny młot dysponujący taką samą mocą co Mjolnir.

Zatem Simonson w pierwszych trzech zeszytach funduje czytelnikom trzęsienie ziemi, tsunami i katastrofę reaktora w Fukushimie w jednym. Zaraz potem pojawia się Godzilla – w postaci smoka Fafnira. To dawny przeciwnik Thora, który nie ma jednak większych szans przeciwko jego potędze przemnożonej przez dwa. Jest on jednak jedynie nic nie znaczącym pionkiem w grze jaka powoli się zaczyna, a której stawką będą losy wszechświata. Autor cały czas daje nam to do zrozumienia, budując napięcie pojedynczymi fragmentami przedstawiającymi kogoś lub coś przygotowującego się do ataku.

Beta Ray Bill - rys. Walt Simonson

Beta Ray Bill – rys. Walt Simonson

Beta Ray Bill

Zanim jednak zacznę omawiać wg mnie najważniejszą część tego runu skupmy uwagę na postaci Beta Ray Billa, który szybko stał się ulubieńcem czytelników. Prawdopodobnie ze względu na swoją prawość, bezkompromisowość, odwagę, nowo pozyskaną moc boga błyskawic i niekwestionowane umiejętności w walce. Przy tym pozbawiony był raczej mało ciekawych elementów życia Thora, który spędza część historii na poszukiwaniu mieszkania i pracy w Nowym Jorku, próbach pozostania nierozpoznanym pomimo aparycji, której nie powstydziłby się niejeden kulturysta (będącej świetną parodią konkurencyjnego Supermana) i unikaniu zalotów podstępnej Lorelei. Tworzy to niby koloryt postaci, ale momentami Thor wypada gamoniowato.

Bill przewija się przez większość historii napisanych przez Simonsona i to jako jeden z czołowych graczy. Praktycznie od samego początku zaczął występować gościnnie w innych komiksach. Doczekał się dwóch ciekawych miniserii Stormbreaker: The Saga of Beta Ray Bill i Godhunter (odpowiednio 2005 i 2009). Zmaga się w nich z niesamowitymi kosmicznymi potęgami takimi jak Stardust, zmieniający przeciwników w paliwo dla gwiazd oraz Galactusem, który gustuje w szaszłykach przyrządzonych z planet. Zdecydowanie bardziej zasługują na poczęstowanie ich mocą bogów niż przeciętni adwersarze Thora. Z którymi Bill też się potyka w serii Omega Flight z 2007 roku, w której wspomaga tytułową kanadyjską grupę bohaterów w walce z wspomnianą już Ekipą Rozbiórkową (The Wrecking Crew). Na szczęście na pomoc złoczyńcom „rusza” inny wymiar pełen złowrogich kreatur, więc nie jest nudno.

Beta Ray Bill raczej nie jest materiałem na pierwszoplanową postać dłuższej serii, ale w mniejszych dawkach sprawdza się doskonale. Patrząc na regularność, z jaką wydawane są pozycje z nim w roli pierwszych skrzypiec, miejmy nadzieję, że i w tym roku redaktorzy Marvela sobie o nim przypomną. Może przy okazji włączenia go w skład kosmicznej grupy The Annihilators powstałej po upadku Strażników Galaktyki. Byłoby całkiem ciekawie.

Epicka historia

Po czteroodcinkowej historii wprowadzającej Beta Ray Billa, Simonson stopniowo buduje wielowątkową historię, która zakończy się wielowymiarowym konfliktem pomiędzy Asgardczykami, ziemskimi bohaterami (Fantastic Four, Avengers) oraz licznymi, znacznie mniej przyjaznymi istotami pokroju mrocznych elfów, Lokiego, demonów i innych potworów. Nie warto psuć Wam frajdy z lektury, więc skupię się na warstwie formalnej. Simonson bardzo sprawnie prowadzi dość dużą liczbę wątków. Każdy złoczyńca stopniowo buduje swój plan odpowiedni dla swych zamierzeń, jednocześnie Asgardczycy gromadzą siły i zarysowują się dwa miłosne trójkąty.

Bardzo dużo się dzieje. Scenarzysta stara się naturalnie rozwijać wszystkie wątki zamiast wzorem Tolkiena, nagle zmieniać punkt widzenia na dobre kilkaset stron, podczas gdy czytelnik chciałby koniecznie dowiedzieć się co dzieje się w zupełnie innym miejscu. Tolkiena przywołałem zupełnie świadomie, gdyż rozmach historii trochę go przypomina. Autor scenariusza stworzył bogate tło dla historii oraz udało mu się skonstruować wiarygodne postacie pomimo ich mnogości oraz krótkiego „czasu antenowego”. To zresztą cecha całego runu. Widać też oczytanie Simonsona w mitologii. Chociaż to wszystko powinno przytłoczyć niewprawnego czytelnika to ja osobiście nie miałem z lekturą żadnych kłopotów. Biorąc pod uwagę, że nie znałem prawie w ogóle przygód Thora, a z mitologią nordycką jestem zaznajomiony jedynie na tyle by wiedzieć, że troll to nie tylko drapieżca z Internetu, jest to wielkim sukcesem.

Niestety oddziaływanie przygód ugruntowanych w mitologii (potyczki z trollami, gigantami czy wężem Jormugandem, eskapada w zaświaty by zmierzyć się z samą Hel – boginią śmierci) w których Thor rzeczywiście mieni się jako bohater z krwi i kości, traci na sile poprzez przeplatanie ich potyczkami z zupełnie bezpłciowymi ziemskimi łotrzykami. Mogłoby to służyć za przerywnik pomiędzy mitycznymi bataliami, ale różnica jest zbyt kolosalna. Zresztą odskocznie od poważniejszych historii stanowią już bardziej humorystyczne wstawki. Na przykład Asgardczycy poznający ziemskie zwyczaje czy przygody Thora zamienionego w żabę.

Thor żaba - rys. Walt Simonson

Thor żaba – rys. Walt Simonson

Thor-żaba

Tak, Thor na kilka zeszytów staje się żabą. Walczy „udko w udko” z innymi żabami przeciwko szczurom o dominację w parku. Zupełna psychodelia. Równie surrealistyczne są niektóre inne pomysły autora. Do najbardziej absurdalnych należy bez wątpienia sklejanie magicznych artefaktów przy pomocy kleju oraz wojownicy Asgardu walczący z hordami piekieł przy pomocy karabinów M-16. Chociaż może wydawać się to zupełnie nie na miejscu, wyglądało to na dużo bardziej kontrolowane szaleństwo niż w przypadku niektórych innych komiksów tamtej epoki.

Pomimo tych drobnych wpadek Walter Simonson jest solidnym scenarzystą. Raczej nie ma tam wielu fajerwerków czy drugiego, trzeciego i piątego dna, ale przedstawione historie zapewniają masę bezpretensjonalnej rozrywki. Wydaje mi się, że o to chodzi w historiach o superbohaterach. Przez większość czasu (do #367, potem kredki przejmuje Sal Buscema) autor był sobie sterem i okrętem, zajmując się również rysowaniem wymyślonych przez siebie opowieści.

Rysunki i liternictwo

O rysunkach można powiedzieć dokładnie to samo co o scenariuszu – solidna, rzemieślnicza robota. Klasyczny, komiksowy rysunek. Wzorowany na Jacku Kirbym. Momentami odrobinę kanciasty, mocno nierówny. Zdarzają się bowiem przepiękne szczegółowe plansze i zdarzają się po prostu brzydkie. Możliwe, że to przez nadmiar pracy i napięty tryb wydawniczy. Buscema spisuje się nieźle, do czego przyzwyczaiły czytelników jego wcześniejsze komiksy.

Warto też wspomnieć świetne liternictwo (głównie onomatopeje) Johna Workmana. Możliwe, że nadużywanie słowa „DOOM” w różnych wariantach może wydać się lekko kiczowate, ale mnie się bardzo podobało. Czy jest to jednak „jeden z lepszych runów w komiksach superbohaterskich” jak głoszą opinie w Internecie i czy Thor wreszcie zyskał należny mu status? Wydaje mi się, że zwrócono ten tytuł na dobre tory i jest to naprawdę świetny komiks superhero. Dostajemy w końcu kilka batalii z hordami zła wartych opisania w balladach wikingowskich bardów. Ponadto Brodatego Thora, Thora Żabę, Thora Konia (Beta Ray Bill) i sporo porządnej superbohaterskiej nawalanki.

Szczególnie gdy autor przenosi czytelnika gdzieś daleko poza Midgard (Ziemię). Nie wydaje mi się też, żeby w obecnych czasach hiper poważnych komiksów jakikolwiek redaktor pozwolił autorowi na tak swobodną zabawę pierwszoplanową postacią uniwersum. Mnie się podobało pomimo kilku wad. Szczególnie, że lubię proste, ale przemyślane historie i odjechane pomysły.

Thor - rys. Walt Simonson

Thor – rys. Walt Simonson

Różne wydania

Dotychczas historie opisane w powyższym artykule można było dostać jedynie w pięciu wydaniach zbiorczych z serii Marvel’s Visionaries. Odradzam ich zakup bo można trafić na starsze wydania w które znacząco ingerowali redaktorzy w porównaniu z zeszytowym wydaniem. Dodatkowo dosłownie na kilka dni przed napisaniem tej recenzji na rynku pojawił się omnibus zbierający całą epopeję Simonsona (Mighty Thor #337-355, #357-369, #371-382) oraz czteroodcinkową miniserię Balder The Brave. Dodatkowo znajdują się tam pin-upy, wszystkie okładki (bez logo, kodów kreskowych itp.) i bogata kolekcja szkiców.

Całość została pokolorowana na nowo przez Steve’a Oliffa. Ten kolorysta wcześniej zajmował się świetną kolorową edycją Akiry przeznaczoną na rynek amerykański. Za co zresztą otrzymał kilka Eisnerów i Harveyów. Rezultaty takich działań zawsze jednak budzą kontrowersje (patrz polskie wydanie Incala Mœbiusa). W tym wypadku wydaje mi się, że komiksowi wyszło to na dobre. Zwłaszcza, że tradycyjne metody kolorowania były przystosowane do ówczesnych możliwości drukarskich i papieru niskiej jakości. Przez to bezpośrednie przedruki wyglądają śmiesznie. Np. kolory w nich są zbyt jaskrawe, gdyż stosowany obecnie lepszy i trwalszy papier ich nie stonuje w odpowiednim stopniu.

Jest też opcja dla koneserów. Wydawnictwo IDW  wydało Walt Simonson’s The Mighty Thor: Artist’s Edition. Książka będzie zawierać zeszyty Mighty Thor numer 337-340 i 360-362 w formacie 30 x 42,5 cm. Całość została zeskanowana z oryginalnych rysunków. Na czarno-białych skanach będzie widoczne wszystko wraz z pozostałościami ołówka, korektora itp. Dla zainteresowanych procesem twórczym lub sposobem osiągnięcia pewnych efektów będzie to nieoceniona pomoc.

Jeśli interesuje Was ten komiks polecam kupno omnibusa. Pomimo dość wygórowanej ceny okładkowej (125$) wychodzi najtaniej. Potem można pochwalić się kolegom albo swojej drugiej połówce, że jest się jednym z nielicznych, którzy są w stanie władać tym prawie tysiącdwustustronicowym potworem. Słyszałem też, że dzierżącemu daje moc Thora.

Konrad Dębowski

Thor Walta Simonsona
Scenariusz: Walter Simonson
Ilustracje: Walter Simonson i Sal Buscema
Okładki: Walter Simonson
Liternictwo: John Workman
Wydawca: Marvel
Czas publikacji: Listopad 1983 – Sierpień 1987
Okładki: twarda (omnibus), miękkie (TPB)
Format: 20 x 28 (omnibus) ,17 x 26 cm (TPB)
Druk: kolor
Liczba stron: 1192 (omnibus) 288+240+232+192+208 (TPB)
Cena: $125 (omnibus), $29,99×3 + $24,99×2 (TPB)