KOMIKS RELIGIJNY CZ. 1
CZYTANKA Z KSIĘGI NAUKI I PRZYMIERZA
ZŁOTA KSIĘGA, KRYSZTAŁOWA PLANETA I PRZYMILNI BOGOWIE
O mormonach słyszał zapewne każdy, kto miał styczność z „Miasteczkiem South Park”, „Studium w szkarłacie” pióra Arthura Conan Doyle’a, tudzież przesłodzonym do granic przyzwoitości serialem „Mały domek na prerii”. Skojarzenia z mówiącymi łamaną polszczyzną młodymi misjonarzami rodem z odległego stanu Utah oraz praktykowaną swego czasu w ich wspólnocie poligamią są jak najbardziej na miejscu.
Głoszący specyficzną odmianę chrześcijaństwa, dalece odbiegającą od ortodoksyjnego wizerunku tej religii w swych ewangelizatorskich zapędach, nie omieszkali sięgnąć również po formę przekazu w postaci komiksu. No, bo dlaczego nie? Wszak medium wyjątkowo nośne i równocześnie przystępne w odbiorze. A że mormonów już od momentu zaistnienia ich wspólnoty cechował pragmatyzm, zaistnienie komiksowych adaptacji ich świętych ksiąg nie zaskakuje. Zresztą decydenci tegoż Kościoła w zamiarze popularyzacji jego nauk zdecydowali się wykorzystać również inne media, czego przykładem jest poniższy, na swój sposób całkiem humorystyczny filmik (zwracają na siebie uwagę scena sugerująca „mechanikę” poczęcia Jezusa, tudzież przedstawienie „subtelnej” i jakże wymownej metamorfozy Lucyfera): oto on.
Prorok Nowego Świata
Słów kilka o samych mormonach, z reguły kojarzonych przede wszystkim z zamiłowaniem do poligamii. Geneza ruchu sięga późnych lat dwudziestych XIX stulecia, kiedy to pewien młody farmer ze stanu Nowy Jork – Joseph Smith Jr. – zadeklarował się jako „żyjący prorok i odnowiciel jedynego prawdziwego Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych Dnia Ostatniego”. Osobników o podobnych ambicjach wówczas nie brakowało i niemal każdy region nie tak znowuż dawno zaistniałych Stanów Zjednoczonych mógł pochwalić się co najmniej kilkoma postaciami tego sortu. Wyjątkowość Smitha wynikała z fortunnej dlań kombinacji osobistej charyzmy, rozmachu zamierzeń oraz ciekawie dobranych motywów, które uczyniły doktrynę jego autorstwa szczególnie atrakcyjną dla złaknionych uprawnych gruntów osadników. W myśl relacji rzeczonego, pewnej wrześniowej nocy 1823 roku doznał on objawienia za pośrednictwem anioła imieniem Moroni. Jak się okazało, wspomniany przybysz z niebiańskiej sfery rzeczywistości był niegdyś przedstawicielem jednego z plemion Nefitów, potomków Izraelitów przybyłych na kontynent amerykański tuż przed zdobyciem Jerozolimy przez babilońskie wojska (587/586 r. p.n.e.). Z czasem Nefitom udało się wytworzyć wyrafinowaną cywilizację, której pozostałości stanowią w mniemaniu mormonów ruiny miast kultur dawnej Mezoameryki oraz liczne kompleksy ziemne m.in. wzdłuż biegu Missisipi (zaliczane przez współczesną archeologię do strefy tzw. kultury Cahokia). Dzieje Nefitów raczej trudno uznać za błogą sielankę, bowiem ich pobratymcy – znani jako Lamanici – nie tylko wyparli się przymierza z Yahwe, ale też z uporem godnym lepszej sprawy „umilali” czas prawowiernym Nefitom licznymi najazdami. I o tym przede wszystkim traktuje tzw. „Księga Mormona”, zbiór streszczeń utworów takich jak księgi Nefiego, Almy czy Etera sporządzonych na złotych płytach przez – jakżeby inaczej! – Mormona, wodza resztek niegdyś potężnej armii Nefitów. Tuż przed śmiercią przekazał on cenny zapis swemu synowi Moroniemu, temu samemu, który już jako byt anielski zamanifestował się przed przyszłym prorokiem Smithem. W obawie przed podążającymi jego tropem zagonami Lamanitów ukrył złotą księgę u zbocza góry Cumorah (nomen omen jednego z ziemnych kopców tak intrygujących m.in. lubującego się w amatorskiej archeologii Thomasa Jeffersona) i wkrótce potem zmarł. Miało to miejsce około roku 421 n.e., co stanowi datę krańcową nie tylko bytu samych Nefitów wybitych przez wspominanych agresantów, ale też ich Kościoła stworzonego przez Jezusa Chrystusa, który tuż po opuszczeniu swych palestyńskich uczniów przeniósł się do Ameryki w celu zaszczepienia na tym kontynencie swego przesłania. Sami zaś Lamanici, w skutek charakterystycznej dla nich występności, już zresztą wcześniej przeistoczeni w „lud ciemny i próżnujący” (por. 1 Księga Nefiego 12, 23) stali się protoplastami indiańskich plemion.
„Bierzemy co nasze!”
O tym w dużym skrócie traktuje „Księga Mormona”, którą za pozwoleniem Moroniego Joseph Smith Jr. przetłumaczył z „reformowanego zapisu egipskiego” na język angielski. Po sfinalizowaniu ciągnącego się kilka lat translatorskiego wysiłku anioł zabrał złotą księgę do nieba, a sam Smith rozpoczął głoszenie jej orędzia zaskakująco prędko zyskując liczne grono zwolenników. Ów nieco nużący, pełen niezbyt lotnie ujętych opisów starć pomiędzy Nefitami i Lamanitami utwór, pomijając wątek przybycia starożytnych Izraelitów do Ameryki (stanowiący zresztą część swoistego folkloru tamtej epoki), w zasadzie nie odbiegał od rustykalnego protestantyzmu lat dwudziestych XIX wieku. Być może właśnie z tego względu rychło doczekał się zainteresowania głównie wśród uboższej części emigrantów, przybyłych do Nowego Świata w poszukiwaniu szczęścia, dostatku i rozległego kawałka uprawnej gleby niczym przodkowie Nefitów. Tym samym łatwo było im utożsamić się z bohaterami „Księgi Mormona”, a ponadto uzasadnić przejmowanie indiańskich terytoriów. Wszak tym sposobem dokonywali swoistej rekonkwisty obszarów niegdyś przynależnych Neofitom, za których kontynuatorów uważali się wyznawcy doktryny Smitha. Ten zaś konsekwentnie podsycał ów nastrój obiecując, że to właśnie w Ameryce Północnej (konkretnie w stanie Missouri) usytuowane zostanie znane z wersetów Objawienia św. Jana „niebiańskie Jeruzalem”. Znalazło to swój przejaw w nowych objawieniach, które z czasem złożyły się na zbiór proroctw zatytułowany „Nauki i Przymierza”. Podobnie jak „Księga Mormona”, również „Nauki…” (oraz jeszcze jeden utwór – „Perła Wielkiej Wartości”) traktowane są przez wyznawców mormonizmu jako pisma święte równorzędne z Biblią.
IX Muza na usługach świętych z Utah
Komiksowych adaptacji Biblii nie brak, o czym świadczy mnogość tego typu publikacji dostępnych również na naszym rynku. Nic zatem dziwnego, że również „Nauki i Przymierza” – doktrynalnie kluczowe dla mormonów – doczekały się przełożenia na język komiksu. Nie licząc zwięzłego wprowadzenia, treść niniejszej publikacji koncentruje się na wydarzeniach rozpisanych właśnie na kartach „Nauk i Przymierzy”. Stąd potencjalny czytelnik ma szansę poznać niełatwe początki żywotnej religii Josepha Smitha oraz szczególnie dla niej istotne osobowości: majętnego farmera Martina Harrisa – wspierającego materialnie rozpoczynającego swą działalność proroka, jego przyjaciela i jednego z pierwszych misjonarzy – Olivera Cowdery’ego, najbardziej liczącą się z żon twórcy tej religii – Emmę, a nawet ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych – Martina Van Burena. Zakres chronologiczny (wyłączając wspominany wstęp) obejmuje lata 1827 (czyli od chwili rozpoczęcia tłumaczenia zapisu złotych płyt) po rok 1853, gdy przybyli nad Słone Jezioro mormoni rozpoczęli wznoszenie świątyni w Salt Lake City (choć nie brak też retrospekcji sięgających czasów ewangelicznych). Niejako „po drodze” czytelnik staje się świadkiem wydarzeń, które z czasem doprowadzą do uformowania się mormońskiej społeczności oraz ich peregrynacji ku terytorium odległego Utah.
Rosnąca w siłę wspólnota młodego proroka sprawiła, że prędko również i on zyskiwał na pewności siebie graniczącej nierzadko z buńczuczną arogancją. Smith nie tylko nosił się z zamiarem stworzenia teokratycznej struktury quasi-państwowej na obrzeżach ówczesnych Stanów Zjednoczonych, ale też zadeklarował chęć udziału w wyborach prezydenckich. W międzyczasie bez powodzenia usiłował zgromadzić zwolenników w Kirtland (stan Ohio) oraz Independence (stan Missouri), skąd jako kłopotliwych sąsiadów przegnali ich oponenci formującej się religii. U schyłku 1838 roku prorok zdecydował przenieść swą siedzibę na północ, do Illinois. Wzniesione przez mormonów miasteczko Nauvoo prędko zyskało status najludniejszej miejscowości tegoż stanu, a tamtejsza świątynia stała się dla nich przedmiotem nieskrywanej dumy. Wraz z napływem coraz to nowych zwolenników rzeczony nie omieszkał rozbudowywać swej dogmatyki. I to w kierunkach, które po dzień dzisiejszy wzbudzają zdumienie nawet najbardziej liberalnych kaznodziejów.
Przebóstwienie za dziesięcinę
Prędko okazało się, że teorie proroka zmierzają ku politeizmowi. Jakby tego było mało, zapewniał, że każdy, kto przejdzie wskazane przezeń inicjacje (swoją drogą noszące silne znamiona inspiracji rytuałami wolnomularskimi), dostąpi zbawienia zyskując szansę uzyskania statusu „boga”. Zresztą sam Bóg mormonów, zwany przez nich Elohimem, również był niegdyś człowiekiem zamieszkującym inną planetę. Dzięki posłuszeństwu swemu Bogu przeszedł kolejne fazy „wyniesienia”, stając się kolejno aniołem, a następnie „pełnowymiarowym” bóstwem o doskonałym, niezniszczalnym ciele oraz czymś na kształt wszechmocy (choć ogół teologów zapewne polemizowałby z możliwością posiadania takowej przez istotę nie spełniającą kryteriów przypisywanych bytowi o cechach Absolutu) oraz wygodnym lokum usytuowanym na krążącej wokół bliżej nie zidentyfikowanej gwiazdy Kolob krystalicznej planecie. Dodajmy do tego liczny harem bogiń, ogrom duchowych dzieci płodzonych przezeń każdego dnia (fizyczne powłoki przyjmują wraz z narodzinami na Ziemi), a otrzymamy trzon doktryny Smitha, którą rzeczony miał okazję opracować w toku wydarzeń ukazanych na kartach tegoż komiksu. Jakby i tego było mało, każdy z nas ma szansę zyskać podobny status ontologiczny. Pod warunkiem przyłączenia się do tej wspólnoty, uczestniczenia w świątynnych rytuałach oraz skwapliwemu uiszczaniu obowiązkowej dziesięciny. Chciałoby się rzecz: od zera do bohatera (a nawet boga…)! Prawda, że wspaniała perspektywa? A to jedynie wierzchołek przysłowiowej góry lodowej, nie wspominając o innych „innowacjach” wprowadzonych przez jego następcę – Brighama Younga oraz kolejnych proroków-prezydentów mormońskiego Kościoła.
Wymowa opracowanej przezeń doktryny może wskazywać, że gdyby Joseph Smith miał okazję urodzić się w XX wieku być może jego rzutka wyobraźnia uczyniłaby zeń poczytnego pisarza fantasy tudzież SF (na marginesie warto dodać, że zarówno Orson Scott Card jak i wsławiona cyklem „Zmierzch” Stephenie Meyer są praktykującymi mormonami). Los sprawił jednak, że miast wielotomowych cykli pozostawił po sobie całkiem nieźle prosperującą wspólnotę religijną.
Stylistyka przekładu komiksowych „Nauk…” pozostawia wiele do życzenia. Problem tkwi nie tyle w jego wierności, co raczej nieporadności w formułowaniu polskich zdań. Całość sprawia wrażenie sporządzonego przez osobę (bądź też grono osób) zaznajomioną z językiem polskim, choć nie na tyle, by zadbać o stylistyczną płynność. Standardem są sformułowania typu: „Szatan nie chciał, żeby Księga Mormona została wydrukowana (…). Niedobrzy ludzie chcieli powstrzymać drukarza”. A ta okoliczność sprawia, że lektura „Nauk…” bywa niestety nużąca. Jednak przy odrobienie wyrozumiałości i delikatnym „przymrużeniu oka” jest szansa na całkiem ciekawą lekturę, a nawet quasi-teologiczne doznania.
Archaik na całej linii
Autor (autorzy?) ilustracji przynajmniej kilkukrotnie nawiązał do kompozycji malarskich pędzla Arnolda Friberga, mistrza scen z dziejów Ameryki Północnej. „Modlitwa Waszyngtona” czy „Gasnąca preria” to tylko przykłady licznych, znakomitych w swej konwencji płócien jego autorstwa. Ów blisko związany z Kościołem Świętych w Dniach Ostatnich malarz podjął się również zilustrowania istotnych epizodów zarówno z pism mormonów jak też ich historii. Monumentalna, zdradzająca ślady inspiracji warsztatem wczesnych prerafaelitów stylistyka idealnie oddaje patos wydarzeń opisanych w „Księdze Mormona”. Sceny takie jak „Abinadi przestrzega króla Noego”, „Wymarsz Nefitów do kraju Zarahemla” czy „Lehi znajduje Liahone” przemawiają do wyobraźni znacznie bardziej niż częstokroć nużąca treść wspomnianego utworu. W niniejszej publikacji odwzorowano m.in. moment przekazania złotych płyt Josephowi Smithowi oraz objawienie apostołów Piotra, Jana i Jakuba. Podobnych kadrów jest tu zresztą znacznie więcej.
Kreskę użytą do realizacji tegoż komiksu wypada ocenić jako tradycyjnie realistyczną i zapewne dla wielu aż nazbyt staroświecką. Jedyne nasuwające się porównanie z naszego „podwórka” to stylistyka Mieczysława Wiśniewskiego odpowiedzialnego za oprawę graficzną „Kapitana Klossa” i po części „Podziemnego Frontu”. Proszę się jednak aż tak bardzo nie zniechęcać, bowiem niniejsze skojarzenie jedynie do pewnego stopnia oddaje skalę podobieństwa. Pomimo współcześnie mało cenionej ilustracyjnej zachowawczości wypada docenić kunszt w precyzyjnym poprowadzeniu kreski oraz biegłość w perspektywicznej poprawności. A to tylko część z walorów tego tytułu. W obecnych realiach, gdy regułą jest pęd ku poszukiwaniu nowych formuł graficznych, tradycyjna stylistyka może jawić się na swój sposób oryginalnie. W końcu współcześnie, w zalewie animacyjnej kreski (skądinąd szacunek dla znakomitego Phila Hestera oraz prekursora tej formuły Mike’a Parobecka), tudzież dziesiątków innych nowatorskich taktyk graficznych, podobna maniera ilustracyjna to o tyle archaizm, co też i rzadkość. Dodajmy ponadto, że zastosowano tu zapis „bezdymkowy” z komentarzem usytuowanymi pod kadrami. Można zatem poczuć się niemal jak czytelnik przedwojennej „Przygody”, a nawet „żółtej prasy” z początków minionego wieku. Mała podróż sentymentalna ku czasom kształtowania się komiksowego medium nikomu nie zaszkodzi. Z przyczyn w pełni obiektywnych trudno też doszukiwać się tu znamion komputerowej separacji kolorów tak lubianej przez współczesnych twórców (a szkoda…). Miast tego mamy do czynienia z kładzioną monochromatycznie akwarelą, co na swój sposób archaizuje omawiany komiks przy równoczesnym jego usytuowaniu na pozycji swoistego ewenementu.
Oprócz adaptacji „Nauk i Przymierzy” dostępna jest również analogiczna wersja „Księgi Mormona”. Rzecz godna polecenia dla entuzjastów komiksowych ciekawostek oraz wielbicieli aż nazbyt specyficznych doktryn religijnych.
Przemysław Mazur
PS Ponadto album wzbogacony jest o zwięzły słowniczek terminologii mormońskiej, barwne reprodukcje fotografii miejsc istotnych dla historii tej religii (m.in. świątyni w Salt Lake City) oraz jej proroków-prezydentów, od Josepha Smitha Jr do Spencera W. Kimballa.
„Czytanka z księgi Nauki i Przymierza”
Wydawca: Korporacja Prezydenta Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich
Czas publikacji oryginału: 1983
Czas publikacji wersji polskiej: 1985
Okładka: miękka
Format: 21 x 27,5 cm
Druk: kolor
Liczba stron: 250
Cena: zapewne co łaska, tudzież w ramach obowiązkowej dziesięciny obowiązującej w mormońskiej wspólnocie