STAR WARS: DZIEDZCTWO #8 „TATOOINE”


Uciekając przed swoim dziedzictwem, Cade Skywalker trafia w miejsce, w którym będzie musiał stanąć z nim twarzą w twarz. Podobnie do bohaterów z greckich tragedii, Cade próbując oszukać przeznaczenie, tak naprawdę zbliży się do niego. „Galaktyka nie zostawi cię w spokoju, nigdy”. Te słowa wypowiedziane przez widmo Luke’a z całą pewnością będą wybrzmiewać w głowie młodego Skywalkera jeszcze bardzo długo.

Po wprowadzeniu dużego zamieszania w galaktyce, Cade odcina się od odpowiedzialności za swoje czyny i wraca do dawnej pirackiej profesji. Przechwytując razem z Delilą Blue i Syn’em transportowce zapuszczające się na Dalekie Rubieże, spędzają sen z powiek Czarnemu Słońcu oraz imperialnym dowódcom. Zwyczajem gwiezdnej sagi jest to, że bohaterowie prędzej czy później trafiają na Tatooine. Nawet jeśli Luke miał rację i Tatooine jest miejscem położonym najdalej od wspaniałego centrum wszechświata, to niemniej jednak Moc jest tam silna i splata się na niej wiele ścieżek. Podobnie załoga Mynoca, zaskoczona problemami technicznymi, zmuszona jest wylądować w dobrze już znanym kosmoporcie Mos Eisely.

W czasie gdy Blue pod postacią misjonarki będzie poszukiwać części niezbędnych, aby naprawić statek i wydostać się z pustynnej planety, Cade i Syn zmierzą się z triem zabójców wysłanych przez Czarne Słońce. W ucieczce przed dwójką wygłodniałych Anzatów i nieokiełznanym Ku Vratem na pewno nie pomoże Cade’owi spotkanie z Gunner Yage, działającą z ramienia Imperium. Rodzinna planeta Skywalkerów kryje jeszcze inne tajemnice. Spotkanie z matką oraz widzenie, którego dozna Cade na starej farmie Larsów, zmusi go to do stanięcia z przeznaczeniem twarzą w twarz i ponownego zdefiniowania własnego ja.

Najnowsza częśc „Dziedzictwa” jeszcze przed przeczytaniem może napawać czytelnika pewnym sceptycyzmem. Czy kolejna próba osadzenia historii w realiach pustynnej planety nie jest już lekkim nadużyciem? Tatooine powraca jak potwór z dziecięcych koszmarów. Zawsze taka sama, sucha i przepalona słońcem. Nie można jednak za to winić autorów tych opowieści. Sama Moc wybrała to miejsce, a jej zawirowania często ściągają bohaterów sagi do swojego centrum. Tak więc John Ostrander i Jan Duursema, chcąc nie chcąc, musieli się zmierzyć z tym niełatwym tematem.

Nawet będąc sceptycznie nastawionym do wspomnianej lokacji, trzeba przyznać, że z każdą kolejną przeczytaną stroną, historia staje się coraz ciekawsza, a fakt przebywania bohaterów akurat na Tatooine jest dla czytelnika coraz bardziej zrozumiały. Autorzy bardzo dobrze wywiązali się ze swojego zadania, a opowiadanie, które nam serwują, jest nie tylko interesujące, ale też wciąga i – co więcej – skłania do refleksji.

Jan Duursema, od początku tworząca rysunki do „Dziedzictwa”, i tym razem nie schodzi poniżej swojego, uznanego przez wielu fanów poziomu. Szata graficzna cieszy oko, a komiks czyta się przyjemnie. Nic tu jednak nie zaskakuje i nie zatrzymuje czytelnika na dłużej. Wszystkie plansze są takie same. Brakuje czegoś tak prostego, jak punkt kulminacyjny. O ile w kwestii fabularnej autorzy dali sobie radę bardzo zręcznie, to już część graficzna historii mocno pod tym względem kuleje. Przez całe opowiadanie rysunki są jednolite, a kluczowa scena rozgrywająca się przy bardzo inspirującym momencie zachodu dwóch słońc, została potraktowana po macoszemu i nie wykorzystano potencjału, jaki w niej drzemie.

Każdy z nas cieszy się, jeśli oprócz tego, za co zapłacił, dostaje coś więcej. Radość jest większa, jeśli niczego się nie spodziewamy, a los sam obdarza nas takim profitem. Co więcej, jeśli radości z samej niespodzianki dorównuje zadowolenie z jej jakości, to euforia nie powinna mieć końca. Niestety, w tym przypadku sprawdzają się tylko dwa pierwsze spostrzeżenia. Owszem, „Koniec łotra” jest bardzo miłym zaskoczeniem, jednak historia tam opowiedziana nie porywa czytelnika. Spotkanie z Mandalorianami mogłoby być ciekawym rozwinięciem któregoś z pobocznych wątków „Dziedzictwa”. Autorzy mogli bardziej całościowo zwrócić uwagę na to, co dzieje się u tej zacnej, starożytnej rasy. Podana nam opowieść nie przedstawia interesującej historii, a czasami wręcz jest nie do końca zrozumiała. Warto natomiast przeczytać „Koniec łotra” dla porównania stylu rysunkowego Duursemy z nowicjuszem w tej kategorii, Kajo Baldisimo. Rysunki ostatniej części tomu ósmego są bardziej intuicyjne, jednakże nie tak świetnie dopracowane, jak w przypadku autorki przygód Cade’a.

Pomimo dystansu, z jakim można podejść do tej części „Dziedzictwa”, autorom udało się przeciągnąć czytelnika na swoją stronę. Dzięki fabule, która – wydawałoby się – była już wałkowana tysiące razy, jesteśmy w stanie odkrywać kolejne, nowe tajemnice, jakich jeszcze wiele ma do zaoferowania tytułowa Tatooine.

Igor Białorucki

„Star Wars: Dziedzictwo” tom 8: „Tatooine”
Tytuł oryginału: „Star Wars: Legacy” vol 8: „Tatooine”
Opowiadanie: John Ostrander, Jan Duursema
Scenariusz: John Ostrander
Rysunki: Jan Duursema, Kajo Baldisimo
Kolory: Brad Anderson, Jesus Aburto
Tusz: Dan Parsons
Okładka: Chris Warner, Brad Anderson
Okładka tył: Jan Duursena, Brad Anderson
Przekład z języka angielskiego: Jacek Drewnowski
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: 10.2011
Wydawca oryginału: Dark Horse Books
Data wydania oryginału: 02.2010
Objętość: 128 stron
Format: 150 x 230 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
ISBN-13: 978-83-237-4715-4
Cena: 39,00 zł