SKORPION, TOM 8 – CIEŃ ANIOŁA

222x300

Fabuła tego tomu przygód przystojnego awanturnika Armanda rozpoczyna się niemal dokładnie w miejscu, w którym skończyła się akcja tomu poprzedniego. Skorpionowy tasiemiec trwa…

Świadomie piszę powyższe słowa z przekąsem, ponieważ spodziewałem się, że album „Cień Anioła” będzie końcowym lub chociaż kulminacyjnym epizodem serii, której akcja jest już aż nazbyt rozciągnięta (by nie użyć tu prawdziwie negatywnego sformułowania: „rozwleczona”) na osiem kolejnych albumów. Lecz tak naprawdę nie wiadomo, czy album ten jest chociaż preludium do wzmiankowanego punktu kulminacyjnego. To, czym karmią nas panowie Marini i Desberg, staje się z odcinka na odcinek coraz bardziej nużące i frustrujące, wtórne. Na wydanie kolejnych albumów czekamy miesiące, a nawet lata (vide zawieszenie wydawania serii przez Egmont kilka lat temu), a tymczasem okazuje się, że następny epizod przygód Skorpiona niewiele posuwa całą intrygę do przodu. Główny bohater powoli, można by rzec mozolnie dąży do osiągnięcia celów, do których zalicza się poznanie swojej przeszłości i przyczyn śmierci swej matki. Wieczne Miasto, Rzym, wciąż pochłonięte jest przez pogłębiający się chaos, a niecny kardynał Trebaldi niestrudzenie depcze naszemu bohaterowi po piętach…

Ale przecież w niemal identyczny sposób mógłbym streścić akcję poprzedniego tomu tej serii! Dlatego też zacząłem recenzję bez standardowego zarysu fabuły albumu „Cień Anioła”… To naprawdę frustrujące z mojego, czytelniczego punktu widzenia. Brak bowiem w tym komiksie decydujących rozstrzygnięć, domykania pewnych wątków lub pojawienia się nowych zaskakujących zwrotów akcji. Seria faktycznie przemieniła się w tasiemiec, który jakoś nie może się skończyć, a chyba powinien. Mam wrażenie, że sami autorzy są zmęczeni Skorpionem i jego perypetiami, widać to zarówno po wspomnianej miałkiej fabule, nieniosącej w sobie świeżych, ciekawych pomysłów (to jeśli chodzi o pracę Desberga), jak i po dbałości (a właściwie jej braku) w rysunkach Mariniego.

Skorpion był na początku obiecującą serią awanturniczo-przygodową, w której archetypowy, zuchwały przystojniak wplątuje się w kościelno-złodziejską aferę. Był przygodą, w której potyczki na miecze ze złymi panami przeplatane są romansami z pięknymi paniami… I, niestety, ten schemat jest powielany przez kolejne tomy. To staje się nudne i męczące. Naprawdę chciałbym, aby ta seria już się zakończyła. Być może nie definitywnie, ponieważ często serie frankofońskie dzielone są na cykle, gdzie następuje zazwyczaj swoisty reboot z nowymi, świeżymi pomysłami, postaciami, a od strony stricte technicznej nierzadko także i nowymi scenarzystami oraz grafikami. W mojej opinii album „Cień Anioła” dobitnie pokazuje, że to właśnie potrzebne jest serii „Skorpion”. Dochodzę do wniosku, że album trafił na moją półkę tylko po to, abym miał w swych zbiorach wszystkie tomy serii, jednak nie sprawił mi większej przyjemności podczas lektury…

Dziękujemy wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Tomasz Brzozowski

Wydawnictwo: Taurus Media
6/2013
Tytuł oryginalny: Le Scorpion: L’ombre de l’Ange
Wydawca oryginalny: Dargaud
Rok wydania oryginału: 2008
Liczba stron: 48
Format: A4
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
Wydanie: I
Cena z okładki: 37 zł