Noe tom 4

Kto przeleje Krew

222x300

Autorzy „Noe” zabrali nas w podróż, podczas której mieliśmy poznać wspaniałą historię. Chciałoby się napisać, że duet scenarzystów opowiedział wielki epos, a czwarty album jest równie dobry jak sam początek wyprawy. Nie można. Chciałoby się napisać, że duet scenarzystów opowiedział niewiarygodnie kiczowatą opowiastkę, o której należy natychmiast zapomnieć i nigdy do niej nie wracać. Nie można.

Ostatni tom cyklu to czas rozliczenia, nie tylko tego pojedynczego albumu, ale całej serii. Wszystkie części poczynając od drugiej, mają tendencję spadkową. Początek tej przygody przecież doprowadził do ekranizacji. Na ostatniej prostej nie mamy prawie nic z tamtego klimatu. Poszczególne strony są oczywiście dobre, ale jest ich mało. Tak naprawdę, gdyby zebrać je wszystkie i wydać, otrzymalibyśmy komiks o połowę chudszy. Nie byłoby tam też dobrego scenariusza. Pojedyncze ujęcia, nie opowiadałyby żadnej spójnej historii.

Przerzucając kolejne karty albumu można odnieść wrażenie, że ukazuje się nam niezwykły obraz. Jest to walka z własną słabością, ogromnym problemem, który przerasta nasze możliwości. Oczywiście nie chodzi tu o zmagania Noego z rozterkami wewnętrznymi, które mu towarzyszą. Jest to bowiem dla uważnego czytelnika tylko preludium. Swoją batalię toczą również wszyscy odpowiedzialni za ten projekt. Przegrywają ją. Oddają pola za każdym razem. Zarówno Darren Aronofsky jak i Ari Handel.

Scenariusz jest zły, ale nie ma w nim polotu. Brak jest też ciekawej obietnicy, jaką otrzymaliśmy w pierwszym tomie. Zamiast tego mamy słabe rozwiązania wątków fabularnych zbudowanych w poprzednich częściach. Album jest pochwałą niekonsekwencji, na jego kadrach widzimy eksterminację kilku gatunków. Krwawe walki w wojnie o pokój są na porządku dziennym. Wszystko to, przy minimalnej znajomości mitu o potopie, uderza w nas, jest policzkiem. Można oczywiście powiedzieć, że jest to tylko opowieść obrazkowa. Jednak sami autorzy pokazali nam jak ważny jest ładunek znajdujący się na Arce. Zarówno ten metaforyczny jak i dosłowny.

Mimo wszystko, powiązanie tego, co dzieje się na statku z realnym światem zasługuje na uznanie. Czytając komiks, panel po panelu, widać jak wielka praca została włożona w powstanie serii. Przerysowane gesty bezradności, karykaturalne na pierwszy rzut oka, nabierają głębszego znaczenia. Podczas lektury zostaje zburzona czwarta ściana pomiędzy artystami a czytelnikiem. Nawet jeżeli jest to zabieg niezamierzony, świadczy na korzyść autorów. Wszelkie wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść oskarżonych, bowiem na ten właśnie album posypią się gromy.

Nie ma w nim właściwie treści. Powstawał w pośpiechu, aby zamknąć serię w odpowiednio komercyjnym momencie. Historia, jako ciekawa interpretacja mitu o potopie, została zmarnowana. Nie widać odniesień do futurystycznego świata, które rozmyły się na kartach komiksu. To wszystko przemawia przeciwko całej serii. Aby pozostać sprawiedliwym, opowieść zaproponowana w ramach ostatniego albumu niewarta jest ceny okładkowej. Z czystym sumieniem, można powiedzieć, że rozczarowuje.

Pozostaje jedno „ale”. Historia zamknięta w historii. Rodzaj misternej i bardzo kruchej opowieści szkatułkowej. Nie jest to już niestety opowieść o potopie. Na pewno nie jest to opis przygód Noe, którego narratorem jest jego przybrana córka. Otrzymujemy bowiem, bardziej intymną relację. Możemy ją śledzić na zupełnie innym poziomie tekstu. Jest to monolog wygłaszany do czytelnika, odbiorcy. Tradycja ta jest jedną z najstarszych znanych ludziom. Wywodzi się jeszcze z czasów tradycji ustnej, gdy wszyscy spijali słowa z ust bardów, a sam przekaz był formą sztuki.

Sama struktura komiksu podąża za tym dialogiem. Tak naprawdę nieważne są słowa wypowiedziane przez bohaterów, a sam konflikt w jaki popadają. Ważne są następstwa tego stanu. Budowanie napięcia. Mamy bowiem zapowiedź tego, co się będzie działo, potem pokazana jest nam jako czytelnikom, bezradność głównego bohatera, który nie może przeciąć węzła gordyjskiego. Kolejnym etapem są przygotowania do rozwiązania, punktu kulminacyjnego. Gdy akcja osiąga punkt krytyczny, następuje uwolnienie i mamy do czynienia z epilogiem.

Ten schemat można przenieść na relacje czytelnika z autorami. Ci, niczym Noe, są w pułapce, potrzasku. Wraz z zagłębianiem się w treść albumu, widzimy ich beznadziejną sytuację. Czujemy, że nie sprostają naszym wymaganiom, że oczekujemy zbyt wiele. Przekroczenie kolejnej bariery byłoby trudne, jednak umiejscowienie tej płaszczyzny porozumienia jest najsilniejszą stroną komiksu. Budowa fabuły pozostawia wiele do życzenia. Z kolei ukształtowanie relacji na linii artysta – odbiorca stawia ten tom wśród pozycji naprawdę ciekawych.

Epilog nie daje nam jasnych odpowiedzi. Czy autorom udało się uporać z trudną materią? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie. Jednak po głębszym zastanowieniu daleki byłbym od kategorycznych osądów. Kto oczekuje prostej historii na pewno ją znajdzie w czwartej części Noe. Kto zapuści się nieco dalej w treść albumu, może jednak nie dojść do tych samych wniosków, co ci którzy zadowolili się powierzchowną historią.

Nie mogę powiedzieć, że „Noe: Kto przeleje krew” jest pozycją, która powinna się znaleźć w każdej biblioteczce. Jednak, ten kto postanowi przelać odrobinę krwi i nie przejdzie obojętnie… No cóż , być może lektura skłoni go do głębszej refleksji.

Dziękujemy Wydawnictwu Sine Qua Non za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Rafał Pośnik

Tytuł: „Noe” tom 4: „Kto przeleje krew”
• Scenariusz: Darren Aronofsky, Ari Handel
• Rysunek: Niko Henrichon
• Kolor: Niko Henrichon
• Tłumaczenie: Marta Duda-Gryc
• Wydawnictwo: Sine Qua Non
• Data premiery: 04.04.2014
• Stron: 56
• Format: 210×270 mm
• Druk: kolor
• Wydanie: I
• Cena: 36,90 zł