„To infinity, and beyond!”

Buzz Lightyear

To jedno z najbardziej rozpoznawalnych zawołań w popkulturze i należy do jednej z postaci Disneya. Za chwilę prawdopodobnie pójdziecie do kina na nowych “Strażników Galaktyki” (o ile już nie byliście). Wszystko wskazuje na to, że ten film również będzie kolejnym kasowym sukcesem Marvela. Sukcesem, który tak naprawdę należy do Disneya. Nie wiem, jak często obserwujecie trendy, które zachodzą w popkulturze, ale czeka nas prawdziwy wysyp tytułów dziejących się w odległej galaktyce. Chodzi oczywiście głównie o trzy: “Strażników Galaktyki”, “Star Wars” oraz “Thora”. To najgłośniejsze z nich, które zmieniły oblicze dzisiejszego przemysłu, zarówno komiksowego, jak i filmowego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jest to doskonała strategia marketingowa. Wszystkie te tytuły należą do Marvela i Disneya jednocześnie. Nie ma wątpliwości, że podróże w odległy kosmos utrzymają się na rynku, dopóki będą generować zyski.

Tak naprawdę jest to zarówno wielka szansa, jak i zagrożenie. Po pierwsze, co jakiś czas możemy obserwować, jak twórcy kultury wykorzystują do granic możliwości dany temat lub archetyp. Taka sytuacja miała miejsce kilka lat temu, gdy tematem przewodnim w kinie, telewizji oraz komiksie były wampiry. W ramach szukania nowych rozwiązań Marvel zaczął powiększać swoje portfolio. Dołączył zbiór tytułów związanych z podróżami kosmicznymi. Dzisiejsza sytuacja może zapowiadać ogromny renesans tego typu kina i twórczości, wielki powrót do łask takich gatunków jak sf czy space opera. Niewątpliwie te odległe światy istniały już wcześniej, teraz zostały po prostu wypromowane. Gdy Lucas stworzył swoją drugą trylogię “Gwiezdnych wojen”, miała ona krótkotrwały wpływ na popkulturę. Większość fanów mocno się odcina od tego, co miało być wielkim powrotem kultowej sagi. Teraz sytuacja ma się nieco inaczej, nie tylko “Gwiezdne Wojny” nie są osamotnione na rynku, stanowią przede wszystkim przemyślaną i zaplanowaną strategię marketingową. Zarówno Marvel, jak i Disney inwestują ogromne pieniądze w tę gałąź przemysłu i w tego typu historie, a inwestycje te przynoszą ogromne zyski.

Już dziś wiemy, że kolejna część “Strażników Galaktyki” będzie kasowym sukcesem, jednocześnie pojawiają się pierwsze plotki, że następna część franczyzy skupi się na zupełnie innych bohaterach. Z ekonomicznego punktu widzenia jest to doskonały ruch. Po pierwsze, w ciągu kilku lat oba współpracujące studia zdołały całkowicie zmienić niekorzystny paradygmat. Sprawiły, że historie sf są cool. Najważniejsze jednak, że z roku na rok umacniają ten trend. Oczywiście nie przeszkadza fakt, że kolejne tytuły są dobrymi filmami, albo przynajmniej filmami kontrowersyjnymi. Nowa saga Star Wars podzieliła fanów po raz kolejny, ale nie da się ukryć, że niezależnie czy jesteś zagorzałym zwolennikiem, czy przeciwnikiem “Nowej Nadziei”, prawdopodobnie widziałeś film. To znaczy, że zostawiłeś pieniądze w kasach kin, kupiłeś gadżety albo nie daj Boże, kupiłeś wydanie na Blu-Ray czy DVD. Prawdopodobnie widziałeś też “Łotr Jeden” i czekasz na “Ostatniego Jedi”. To dobry czas, żeby być fanem tego typu kina i jego producentem.

Nie tak dawno te tytuły były niszowe, Strażnicy Galaktyki byli prawie nikomu nieznani, a Mroczny Świat z całą kosmiczną kosmologią nie został ciepło przyjęty. W tej chwili nie ma dziecka lub dorosłego w grupie docelowej, który nie wiedziałby, co znaczy kulowe już: “I am Groot”. Ostatni trailer nowego Thora chwycił za serca miliony fanów i to nie tylko wielbicieli boga wikingów, lecz także bardzo odległej galaktyki. Wszyscy wiemy, że akcja “Ragnarok” nie będzie dziać się na Ziemi. Nikomu to już nie przeszkadza, uznajemy to za całkiem naturalne. W popkulturze nastąpiła zmiana. Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale to daje zupełnie nowe możliwości. Studio chętniej wesprze bowiem projekty, które będą odpowiadały królującym trendom. To otwiera drogę zupełnie nowym, odważnym rozwiązaniom, postaciom, które do tej pory miały małe szanse na sukces. Takim jak chociażby Beta Ray Bill czy Silver Surfer. Ich zaistnienie będzie już determinowane tylko jakością filmu czy komiksu, ale gotowością widowni na ciepłe przyjęcie danego tytułu. To niewątpliwa szansa dla Nas – fanów SF – i twórców.

Jakie są zagrożenia? Tak naprawdę, że ten nowy okres w kulturze przedwcześnie się skończy. Największe zagrożenie jest takie, że rynek się nasyci albo, co gorsza, zaleje go fala tanich, słabych podróbek, które będą chciały skorzystać ze sprzyjającej koniunktury. W tej chwili tempo produkcji jest ogromne. Nie oszukujmy się, widzimy to również na naszym rodzimym rynku. Coraz więcej i więcej przygód naszych bohaterów dzieje się ponad naszymi głowami. Na razie wszystkie kasowe produkcje padają na podatny grunt. Udaje się utrzymać wysoką jakość pomimo napiętych grafików. To zawsze gwarantuje zyski. Zyski gwarantują dalsze inwestycje, nie zawsze trafne. Moja prośba do was, gdy będziecie siedzieć w wygodnym fotelu, obserwując najnowsze przygody Star Lorda, patrzcie uważnie. Nie dajcie się uwieść magii kina, bądźcie krytyczni, wspierajcie dobre produkcje. Tak, by wytwórnie wiedziały, że muszą uważać. Historia bowiem lubi się powtarzać, a tam gdzie chodzi o wielkie pieniądze, czasem chodzimy na skróty. Neil Gaiman w latach 90. ubiegłego wieku nawoływał do niepsucia rynku komiksowego słabymi produkcjami. Ja nie chciałbym, żeby to samo stało się z tym najnowszym nurtem. Nie chciałbym, żeby renesans przerodził się w nowe mroczne wieki, które na lata pogrążą SF w ciemności.

Rafał Pośnik