Stało się. Chwila, która musiała nadejść mimo nadziei i złudzeń. Stary świat się kończy, a wszystko zmierza do rozpadu. Triumfujący Adolf Hitler po wygranych przez NSDAP wyborach do Reichstagu jedzie do Berlina, by przejąć władzę. Tak rozpoczyna się ostatni tom trylogii „Berlin” Jasona Lutesa, wydany właśnie przez Kulturę Gniewu.

Dwadzieścia lat później

Zamknięty w trzech zbiorczych albumach cykl dwudziestu dwóch zeszytów powstawał ponad dwie dekady. Lutes rozpoczął nad nim prace niedługo po zakończeniu swojej doskonałej „Karuzeli głupców”, która przyniosła mu międzynarodowy sukces i rozpoznawalność wśród czytelników. Także tych niesięgających zazwyczaj po tytuły niezależne. Pierwszy rozdział sagi o upadku Republiki Weimarskiej ujrzał światło dzienne w 1996 roku, zaś ostatni zaledwie przed kilkoma miesiącami, w marcu. Polska edycja „Berlin. Miasta światła” została przygotowana w błyskawicznym tempie. Chociaż „Berlin” dotarł do nas dopiero w 2008 roku, od premiery poprzedniego tomu zdążyło minąć już siedem lat. Na szczęście dla czytelników (a zwłaszcza ich portfeli), Kultura Gniewu wykorzystała premierę zakończenia trylogii do wznowienia dwóch pierwszych części.

Światło, które rani

Naszą towarzyszką podróży po (wciąż jeszcze) kosmopolitycznym Berlinie jest Marthe Müller, mieszkająca w stolicy już trzeci rok. Po porzuceniu studiów na Akademii Sztuk Pięknych oraz rozstaniu z lewicowym dziennikarzem Kurtem Severingiem wciąż poszukuje swojego miejsca w mieście. Chociaż wydaje się, że niezależnie od politycznej zawieruchy między komunistami a nazistami jest w stanie nadal wieść kabaretowo-kawiarniane Süße Liebe, w którym rozsmakowała się w „Mieście dymu”, znienacka podkute buciory policji rozgniatają te marzenia w pył. Berlin zmienia się gwałtownie, a rozświetlające ulice słońce nie nastraja optymizmem – tytułowe światło jest bolesne, rani oczy i wydobywa niewidziany dotychczas brud i zgniliznę, od zawsze zalegające w zakamarkach.

Tkanka miasta

Największą siłą „Berlina” jest mnogość postaci, z którymi zdążyliśmy się przez lata zżyć – Lutes, co pokazał już w „Karuzeli”, jest geniuszem tworzenia pełnowymiarowych, wywołujących emocje bohaterów przy użyciu minimum środków. Wystarczy mu kilkanaście kadrów, parę słów, dwie lub trzy sceny, abyśmy zdążyli kogoś znienawidzić lub zacząć mu gorąco kibicować. I chociaż faktycznie to Marthe jest postacią-klamrą, ponieważ cały cykl rozgrywa się w czasie jej pobytu w Berlinie, „Miasto światła” nie ogranicza się do niej i jej bezpośredniego otoczenia. Lutes wreszcie odpowiada na stawiane od dawna pytania o pozostałych bohaterów, w gruncie rzeczy równorzędnych pannie Müller i tworzących różnorodną tkankę miasta – żydowską rodzinę Schwartzów, transseksualistkę Annę, zdruzgotanego rozstaniem Severinga, poetę Ringelnatza, a nade wszystko rozdzielone ideologicznie rodzeństwo Braunów, stojące po dwóch stronach czerwono-brunatnej barykady.

Paradoksalnie, „Berlin. Miasto światła” może w trakcie pierwszej lektury wywołać uczucie rozczarowania. Niedowierzanie, że „To już?” i „Naprawdę tak to musiało się zakończyć?”. Porwani pierwszorzędną, angażującą narracją Lutesa, łatwo możemy zapomnieć, że właśnie takie zakończenie dla wielu Niemców (a zwłaszcza niemieckich Żydów) wymusił wspomniany już powrót Hitlera do stolicy. „Berlin” kończą rozstania, wyjazdy, ucieczki, ale też nie wszyscy poddają się strachowi i beznadziei. Chociaż uliczne starcia stają się coraz bardziej zażarte, a naziści kroczą dumnie i pewnie do przejęcia pełni władzy, co niebawem skąpie Europę we krwi i ogniu, w mieście wciąż żyją ci, którzy wierzą, że mimo wszystko człowiek może być lepszy.

Arcydzieło.

Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Rafał Kołsut

Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Tytuł oryginalny: Berlin Book Three: City of Light
Wydawca oryginalny: Drawn & Quarterly
Rok wydania oryginału: 2018
Liczba stron: 162
Format: 190 x 250 mm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: cz.-b.
Wydanie: I
Cena z okładki: 64,90 zł