Fotos z filmu "Joker"

Fotos z filmu „Joker”

Po trailerach i pierwszej połowie Jokera byłem przekonany, że dostaniemy kręcony od sztancy film o psychopatycznym złoczyńcy. Nieźle zagrany, ale kompletnie przeciętny manifest chorego człowieka, który nie radząc sobie z życiem, zostaje mordercą, a jego gimmickiem jest cyrkowy makijaż, bo straszne klauny są straszne (patrz popularność To i To: Rozdział 2).

Arthur Fleck jest przeraźliwie samotny. Nie ma przyjaciół. Nie ma partnerki. Zaburzenia psychiczne bohatera i nieprzystosowanie do życia w społeczeństwie połączone z brakiem empatii większości przedstawicieli tegoż powoduje jego wyobcowanie. Dodatkowo jest nieatrakcyjny. Dziwnie się zachowuje. Raczej budzi niepokój wśród otoczenia. Jego jedynym towarzystwem jest niedołężna i nadopiekuńcza matka, która również ma swoje obsesje i urojenia. Żyją w skrajnej biedzie. Arthurowi brakuje ojca, którego szuka w postaciach z telewizji. Cierpi na depresję. Ma urojenia. Prowadzi notatnik pełen bazgrołów, wycinków z gazet, pornografii i innych bredni.

NIE MA LEKKO

To wszystko stereotypowe motywy z filmów próbujących zajrzeć w głowy seryjnych zabójców lub horrorów, w których są antagonistami. Przyprawione wątkami z Upadku, Taksówkarza i Króla komedii. Sam Joaquin Phoenix zagrał płatnego zabójcę w Nigdy cię tu nie było (2017). O ile dobrze pamiętam, kreowany przez niego bohater przejawiał wiele z cech osobowości psychopatycznej. Bałem się powtórki z rozrywki.

Bohaterowie tych filmów często mniej lub bardziej udolnie starają się być częścią społeczeństwa do momentu jakiegoś traumatycznego lub wręcz przeciwnie, całkiem banalnego wydarzenia, które przelewa czarę rozpaczy i spycha ich na ścieżkę przemocy. Z jednej strony to właśnie dostajemy. Z drugiej ten wątek jest naprawdę świetnie poprowadzony. Spodziewałem się raczej, że protagonista zostanie wyrzucony z pracy, a jedyna osoba, która mu sprzyjała (matka lub może partnerka), zginie. Przemiana, przemoc, bla bla bla… Scenariusz jest jednak znacznie bardziej przewrotny.

Fotos z filmu "Joker"

Fotos z filmu „Joker”

Arthur już na początku nie ma lekko. Przekonująco przedstawiono tragizm tej postaci. Stara się jakoś funkcjonować, żyć, chociaż mu nie wychodzi. Ma jakieś marzenia ‒ pragnie ciepła, towarzystwa, uznania ‒ których nie jest mu dane spełnić, a które nie są obce większości ludzi. Dlatego można go jakoś zrozumieć i do pewnego stopnia identyfikować z jego problemami. Z tą różnicą, że los mu nie sprzyja na niewyobrażalną skalę. Ma po prostu strasznie przesrane. Jak zresztą sam zauważa po przemianie, to już nie jest tragiczne, a wręcz komiczne, jak wiele złego wydarza się w jego życiu na przestrzeni kilku dni.

ŚWIAT W MOJEJ GŁOWIE

Scenariusz odbiera mu po kolei absolutnie wszystko. Traci pracę. Dziewczyna okazuje się urojeniem, co widz oczywiście od razu powinien rozpoznać, bo scena, gdy biegnie do niej po strzelaninie w metrze, jest właściwie kalką końcówki Taksówkarza. Zresztą już wcześniej w scenie z Murrayem widać, że miewa urojenia. Problem w tym, że Arthur tego nie wie na pewno, dopóki nie pojawia się niespodziewanie w jej mieszkaniu. Szkoda, że reżyser zdecydował się na montaż scen, które dosłownie wyłuszczają mniej lotnym widzom nierealność związku. Przypomina to też podobne odkrycie z Podziemnego kręgu.

Bardziej by to zagrało, gdyby związek z sąsiadką i jej postać były jakoś lepiej zarysowane. Sądzę, że można było najpierw pokazać scenę z występem, randką w klubie, która zaznaczyłaby istnienie jakiejś głębszej więzi. Można też było potraktować tę scenę jako próbę przedstawienia zabójstw w metrze jako części urojeń bohatera, ale dowiadujemy się, że to akurat działo się naprawdę jakieś 3 sekundy po tym, jak Arthur i jego domniemana partnerka splatają się w miłosnym uniesieniu, więc widz nawet nie ma szans się zastanowić, czy zabójstwo trzech korpodronów było tylko snem o potędze.

MATKA JEST TYLKO JEDNA

Jedyna bliska mu osoba, czyli matka, okazuje się głównym sprawcą wszystkich jego nieszczęść. Najsmutniejszą sceną jest ta, gdy Arthur opowiada jej o planowanej karierze komika, a ta mówi, że przecież do tego trzeba być zabawnym. Jedna drobna linijka dialogu, a jak dobitnie ukazuje, że bohater jest całkowicie sam, nikt go nie kocha i nikt w niego nie wierzy. Sam zauważa to jednak dopiero, gdy dowiaduje się prawdy o swojej przeszłości. Okazuje się, że był ofiarą przemocy, urojeń matki oraz syndromu Munchausena. Wówczas nie ma już niczego, co mogłoby go powstrzymać.

Fotos z filmu "Joker"

Fotos z filmu „Joker”

EGO KONTRA ID

Patrząc pod kątem psychoanalitycznym, stopniowo traci ego. To, co konstytuuje go jako odrębną osobowość i stanowi pomost pomiędzy nim a otoczeniem. Prawda o przeszłości zupełnie rozbija jego tożsamość. Zabójstwo matki jest symbolicznym zrzuceniem z siebie jarzma superego. Pozostaje czyste id. Popędowość nieposkromiona żadnymi zasadami społecznymi i własnymi barierami. Gdy wszystko legło w gruzach, z rumowiska wyłania się Joker. Id zdarza się wcześniej przebijać na powierzchnię, co przejawia się chociażby poprzez dziwaczny taniec w toalecie po zabójstwie menedżerów. Jest jednak spychane dopóty, dopóki nie pozostaje już nic, co mogłoby je powstrzymać.

Wiarygodność przemiany jest głównie zasługą Joaquina Phoenixa, który niezły scenariusz wynosi na wyżyny swoim aktorstwem. Strasznie schudł na potrzeby roli. Jednak przede wszystkim poprzez drobne gesty, manieryzmy, mimikę wyraźnie zarysował różnicę pomiędzy nieporadnym Arthurem a pewnym siebie Jokerem. Najłatwiej można to zauważyć w sposobie biegania. W pierwszych scenach bohater dziwnie wymachuje kończynami, jakby nie do końca miał nad nimi kontrolę. Nie ułatwia mu tego przebranie klauna. Gdy pod koniec filmu ucieka przed policjantami, jest to już sprint godny Toma Cruise’a, który biega najpiękniej ze wszystkich aktorów w Hollywood. Po przemianie Joker rozumie też swój urok i moc, jaką posiadł nad wkurzonym społeczeństwem, które również doprowadzone zostało do skraju wytrzymałości.

NIEPOGODA DLA BOGACZY

Gotham nie jest bowiem zbyt ciekawym miejscem do życia. Wszędzie jest brudno i brzydko, nie tylko ze względu na strajk śmieciarzy. Czuć rozkład tego miasta. Dosłowny w postaci zaniedbanych, popękanych budynków i instytucji publicznych, ale też moralny. Na ulicach króluje przemoc, której ofiarą pada Arthur na początku filmu i przed którą przypadkowo próbuje on bronić dziewczynę w metrze. Ulice są pełne podejrzanych lokali i kin puszczających pornografię. Trochę przypomina to Nowy Jork sprzed 40-50 lat.

Fotos z filmu

Fotos z filmu „Joker”

Napięcia społeczne są pogłębiane przez rosnące nierówności społeczne. Coraz większe jest oderwanie życia bogaczy, takich jak Thomas Wayne, od egzystencji przeciętnych ludzi. Działania Arthura to iskra zapalna dla sfrustrowanych ludzi. Katalizator dla protestów i całego ruchu społecznego. Części komentatorów wydaje się to nierealistyczne, ale wystarczy zerknąć na Arabską Wiosnę, dla której podobnym katalizatorem było samospalenie Mohameda Bouaziziego. Gdy piszę te słowa, mijają też 4 miesiące od początku masowych protestów w Hongkongu, które wywołał projekt ustawy o deportacji przestępców (czytaj niewygodnych politycznie) do Chin. Biorąc pod uwagę, że jest to zbrodniczy reżim, który dokonuje właśnie czystek etnicznych na ludności ujgurskiej pod pozorem reedukacji w obozach, obawy ludności miasta są jak najbardziej uzasadnione. Ruch społeczny w filmie nosi oczywiście znamiona ruchu Occupy Wall Street (przeciwko najbogatszym) i ruchu Anonymous (charakterystyczne maski).

NIETOPERZE

Przez swoją społeczną wymowę film zyskuje na znaczeniu. Bardzo ciekawe jest też pokazanie genezy postaci Batmana od tej drugiej strony. Śmierć Wayne’ów nie była przypadkowym mordem w ciemnej alejce, ale wynikiem długotrwałych napięć, problemów i zaniedbań społecznych. Można pokusić się nawet o stwierdzenie, że bogaci sami ukręcili na siebie bicz. Film zarówno z Jokera, ale przede wszystkim z Batmana robi moralnie niejednoznaczną postać. Może to stanowić bardzo ciekawe podwaliny pod kolejnego Batmana, który z Robertem Pattinsonem w roli głównej ma pojawić się na ekranach już w 2020 roku.

HISTORIA PRZEMOCY

Pojawiały się też komentarze, że film promuje przemoc. Jest kolejnym filmem pokazującym smutnego białasa, który nie radząc sobie z życiem w społeczeństwie, sięga bo broń. Właściwie to poprzez przemoc Joker się stwarza. W sytuacji gdy w Stanach Zjednoczonych średnio co tydzień mamy nową strzelaninę z kilkorgiem ofiar i sprawcy, jeśli są białymi mężczyznami (a najczęściej są), opisywani są jako chorzy lub niezrównoważeni psychicznie, a nie rasiści, antysemici i homofobi, chociaż takie podłoże mają często masakry. Co bardziej świadomi dziennikarze nawołują, żeby ich koledzy w poszukiwaniu taniej sensacji nie skupiali się na osobie zabójcy i jego poglądach, manifestach itp., żeby nie sprowokować naśladowców. Joker jest więc traktowany przez niektórych jako apologia dla tego typu przestępców.

JOKER DO BICIA

Chcę jednak zauważyć, że determinizm medialny nie istnieje. Ludzie nie naśladują ślepo tego, co widzą w mediach. Wiemy to przynajmniej od lat osiemdziesiątych i choćby badań Waltera Onga, który opisywał odbiór przekazów medialnych u widzów. Ludzkie postępowanie to wynik dużo bardziej skomplikowanego zestawu czynników niż brutalny film. Zresztą jest to powielenie retoryki, która króluje w mediach co najmniej od 50 lat. W przypadku co poważniejszej zbrodni zawsze znajduje się jakiegoś egzotycznego i ekscytującego winowajcę. Za wszelkie zło odpowiadały już komiksy, muzyka rockowa, metalowa, gry towarzyskie (Dungeons & Dragons, tabliczka Ouija), gry komputerowe i pornografia.

Fotos z filmu

Fotos z filmu „Joker”

Oczywiście jeśli ktoś przejawia zaburzenia, to kontakt z takimi mediami może je tylko pogłębić. Wydaje mi się, że jednak ciut większym problemem jest, w zależności od stopnia odchyłu od normy, brak zrozumienia, empatii lub leczenia. O czym też wspomina film. Jednym z katalizatorów przemiany Arthura jest odstawienie leków, których nie może dostać, bo miasto zamyka program socjalny dla osób z problemami psychicznymi. Niezbyt skuteczny, ale przynajmniej stabilizował jakoś bohatera i trzymał go w ryzach. Samej przemocy nie ma zresztą w filmie wiele i raczej unika się jej gloryfikacji czy zbytniej stylizacji. Jest pokazana na chłodno, bez zbędnych ozdobników. Do bólu realistyczna i przyziemna. Po prostu ma miejsce. Trochę jak scena nad jeziorem w Zodiaku Davida Finchera, gdy zabójca po prostu podchodzi do pary studentów, wiąże ich i bez zbędnych ceregieli zaczyna dźgać nożem.

JOKER A SPRAWA MARVELOWSKA

Chociaż Joker jest lepszy, niż się spodziewałem, nie przesadzałbym z zachwytami. Martin Scorsese ostatnio powiedział, że filmy superbohaterskie (miał na myśli produkcje Marvela) nie są filmami, ale parkami rozrywki. Jak przystało na człowieka, który trochę dobrych filmów nakręcił, a pewnie widział ich jeszcze więcej, ma całkowitą rację. Filmy o superbohaterach to masowe produkcje nastawione głównie na rozrywkę. Niekończące się feerie eksplozji, scen akcji i żartobliwych tekstów. Często są niezłe, a czasem nawet bardzo dobre. Zresztą wiele z nich oglądałem z niekłamaną przyjemnością. Jednak praktycznie żaden z nich nie jest arcydziełem kinematografii. Poruszają banalne i ograne tematy. Poza stworzeniem nowego modelu serii kinowej, którego sukcesu jak dotąd nikomu nie udało się powtórzyć, nie wnoszą wiele do historii kinematografii.

Jeśli więc czyjaś dieta filmowa ogranicza się do tego typu produkcji, oczywiste jest, że Joker będzie dla niego objawieniem i najlepszym filmem wszech czasów. Na tej samej zasadzie przyzwoita Wonder Woman wypadła znacznie lepiej na tle pustych, ale ekscytujących wizualnie spektakli Zacka Snydera. Jeśli jednak czyjeś zainteresowania wykraczają poza kino superbohaterskie, to pomimo oczywistych zalet tego filmu będzie potrafił wskazać kilka, jeśli nie kilkanaście ciekawszych i obiektywnie lepszych pozycji z tego roku, z gatunku, poruszających podobne tematy czy choćby z Joaquinem Phoenixem w roli głównej.

SKAZANI NA TRYKOT?

Dobrze jednak się stało, że taki film powstał i odniósł spektakularny kasowy sukces. W przeciwieństwie do wielu filmów mających jakieś ambicje nie został zepchnięty do getta kin studyjnych. Cieszy się szeroką dystrybucją, promocją i zainteresowaniem. Jest tylko jeden drobny problem. Sądzę, że gdyby ten film nie był zatytułowany Joker, pies z kulawą nogą by się nie przejął jego istnieniem. Parasite nagrodzony w Cannes zarobił w USA niecałe 400 tys. dolarów. The House Jack Built Larsa von Triera o mordercy granym przez Matta Dillona 258 tysięcy. Joker ponad 300 milionów (dane za boxofficemojo.com). Pozostaje tylko pytanie, czy żeby zainteresować przeciętnego widza sięgnięciem po bardziej wymagające kino, trzeba teraz będzie je ubierać w superbohaterskie trykoty?

Konrad Dębowski


NA WŁASNĄ RĘKĘ

Joker bez wątpienia jest jedną z najważniejszych postaci komiksowych wszech czasów. Swoją karierę złoczyńcy rozpoczął u zarania Złotej Ery, ścierając się z Batmanem niemal nieprzerwanie od 1940 roku. Na przestrzeni lat, mimo licznych transformacji, modyfikacji oryginalnego konceptu i mnogości wcieleń, nie tracił swej popularności, o czym świadczyć może najdobitniej fakt obdarowania go własną serią komiksową w 1975 roku. Chociaż cykl objął zaledwie dziewięć zeszytów, sam fakt jego zaistnienia jest godnym odnotowania przełomem w historii opowieści o superbohaterach: Joker stał się bowiem pierwszym zbrodniarzem, który mimo stania po stronie zła zyskał status komiksowego protagonisty. Aby w pełni wykorzystać potencjał kryminalnego clowna, odpowiedzialni za pionierski projekt autorzy (m.in. Elliot S. Magin i Dennis O’Neil) zdecydowali się na jeszcze jeden przewrót w dotychczasowych schematach narracyjnych: na łamach „Jokera” ani na moment nie pojawił się Batman.

SAMOPAS

„Joker” w reżyserii Todda Phillipsa opiera się na podobnych założeniach. Jako film poświęcony w całości złoczyńcy bez choćby minimalnego udziału zwalczającego go herosa stanowi istotne novum w temacie ekranizacji komiksów (dla porządku przypomnijmy o nieszczęsnej „Elektrze” z 2005 roku, która jednak nie funkcjonowała jako samodzielny projekt, a jedynie spin-off „Daredevila”, słusznie zresztą zapomniany). Co więcej, akcja została umieszczona w czasie przed zabójstwem rodziny Wayne: przyszły największy wróg Batmana rodzi się zatem lata przed pierwszym włożeniem peleryny nietoperza.

Fotos z filmu "Joker"

Fotos z filmu „Joker”

TREFNIŚ OKIEM PHILLIPSA

Sprawdzoną formułą (i zarazem przekleństwem) filmów o superbohaterach jest od trzech dekad origin story, zazwyczaj oferująca widzom pospieszny bryk z kilku chwil życia postaci przed przemianą w herosa/szubrawca, moment tejże przemiany, pierwsze kroki i od razu przeskakujemy do wielkiego finału, czyli starcia pomiędzy światłem a ciemnością. Phillips świadomie wykorzystuje ten schemat, usuwając z równania bohatera, który miałby stanowić przeciwwagę dla narastającego szaleństwa Jokera. Cały film koncentruje się zatem na osobie Arthura Flecka, niespełnionego komika i clowna do wynajęcia, stopniowo przegrywającego walkę z pożerającą jego umysł psychozą.

TABULA RASA

Gdy dowiedziałem się, że powstaje film poświęcony przeszłości Jokera w formie thrillera psychologicznego, bez udziału Batmana i z pominięciem części kanonicznych elementów przeszłości postaci (jak upadek do kadzi z chemikaliami), byłem pełen obaw. Dotyczyły one przede wszystkim odwołań do materiału źródłowego. Szczerze mówiąc, sądziłem, że Fleck jako kompletnie nowa postać stworzona na potrzeby filmu nie będzie miał wiele wspólnego z dotychczasowymi wcieleniami Błazeńskiego Księcia Zbrodni. Momentami podejrzewałem nawet reżysera o zaspokajanie ambicji realizowania autorskiego projektu, podpiętego jedynie pod komiksową franczyzę dla zwiększenia zysków. Wszak wystarczyłoby przechrzcić Nowy Jork lub Chicago na Gotham, lokalny szpital nazwać Arkham i rzucić w tle nazwiskami Wayne, Gordon albo Dent.

NIE TYLKO „ZABÓJCZY ŻART”

Obawy okazały się absolutnie bezzasadne. Chociaż otrzymujemy zupełnie nową opowieść z kompletnie nową inkarnacją zielonowłosego psychopaty, film na każdym kroku otwarcie czerpie z blisko ośmiu dekad kulturowego żywota postaci. Oczywistym trzonem scenariusza jest „Zabójczy żart” i pochodzący z niego motyw przełomowego „jednego złego dnia”, który wystarczy, by popaść w kompletny obłęd. Lista nawiązań jest jednak ogromna i na każdym kroku widać, że zespół doskonale odrobił swoją lekcję: w „Jokerze” znajdziemy zarówno doskonale oddany zabójczy talk-show z „Powrotu Mrocznego Rycerza”, jak i drobne uchylenie kapelusza przed „Batmanem” z Adamem Westem. Najchętniej jednak Phillips bawi się konceptami swoich poprzedników ze świata filmu, idąc przy tym o krok dalej niż Tim Burton (który nie obawiał się obdarować swojego Jokera przeszłością i nazwiskiem) i Christopher Nolan (który zrezygnował z chemicznej kąpieli na rzecz makijażu w formie barw wojennych).

NOWE OTWARCIE

„Joker” to reinterpretacja postaci dokonana z miłością, inwencją i szacunkiem. Umieszczenie historii Arthura Flecka poza wszelkimi kanonami sprawdza się fenomenalnie, zmuszając widza do stawiania pytań o to, czym właściwie jest sama idea Jokera i kto może ją ucieleśniać. Nie jest oczywiście obrazem pozbawionym wad, z których największa to intensyfikująca się w drodze do finału łopatologia, jednak jako próba nadania nowego sensu staremu złoczyńcy sprawdza się aż nadto, o czym świadczą zażarte dyskusje, które jeszcze przed premierą rozgrzewały Internet.

W podsumowującej historię Uniwersum DC miniserii „DC Universe: Legacies” scenarzysta Len Wein (ustami narratora komiksu) stwierdza, że to Joker zawsze był tym, który przekracza kolejne granice i zmienia ustalone zasady gry. Wszystko wskazuje na to, że jego najnowsze filmowe wcielenie faktycznie mocno naruszy zastany porządek, wprowadzając nowy kierunek w ekranizacjach komiksów.

Rafał Kołsut