Frankenstein żyje, żyje! - Okładka

Frankenstein żyje, żyje! – Okładka

„Frankenstein żyje, żyje!” powstał z inspiracji nieśmiertelnym klasykiem gotyckiego horroru, który wyszedł spod pióra Mary Shelley. Stanowi kontynuację opowieści o stworzonym przez Wiktora Frankensteina prometejskim potworze. Jak potoczyły się jego dalsze losy po przygodach opisanych w książce, dowiecie się z mojej recenzji.

Frankenstein jako komiks drogi

Na początku tej opowieści potwór Frankensteina jest częścią cyrku objazdowego i tzw. grupy wynaturzeń, dziwaków natury. Ta grupa była dla niego jak rodzina. Tytułowy bohater zaczyna wówczas rozważania na temat swojego istnienia, przywołując ostatnie wydarzenia z książki Mary Shelley.

Na ostatnich stronicach książki, potwór chce w Arktyce zakończyć swoje istnienie, nawiedzony przez stwórcę, doktora Frankensteina. Próbował to zrobić, rzucając się w lodowate odmęty, ale bez powodzenia. Stworzenie zostaje odnalezione i przetransportowane do specjalnej kliniki, gdzie znajduje spokój, przynajmniej przez jakiś czas.

„Frankenstein” to komiks drogi. O tzw. dziele drogi mówimy wówczas, gdy opowiadana historia skupia się wokół podróży lub ucieczki bohatera czy bohaterów. Tak jest właśnie w tym komiksie. Nie chcąc za bardzo zdradzać fabuły, wspomnę tylko tyle, że na skutek pewnych wydarzeń potwór Frankensteina zmuszony zostaje do ucieczki z kliniki.

Frankenstein żyje, żyje! - Plansza przykładowa

Frankenstein żyje, żyje! – Plansza przykładowa

Osoby, które przeczytają komiks, z pewnością zwrócą uwagę na zabieg, jaki zastosował scenarzysta Steve Niles. Chodzi o użycie narracji z perspektywy pierwszej osoby. Wszystko po to, aby umieścić czytelnika w głowie „potwora.” Scenariusz jest dość trudny, dotyczy często tematów filozoficznych, próbuje odpowiedzieć m.in. na odwieczne pytanie o naturę człowieczeństwa. Daje do myślenia i to jest moim zdaniem jedna z największych zalet tego komiksu.

Zachowanie perfekcyjnego balansu melancholii w umyśle potwora może sugerować również stan umysłu samego autora podczas pisania. Próba utrzymania przez Nilesa pogody ducha i praca nad komiksem w momencie, gdy jego przyjaciel – rysownik Bernie Wrightson – cierpi i umiera (o tym dalej), z pewnością nie przychodziła łatwo. Odzwierciedlenie tych emocji widać we „Frankensteinie”.

Frankenstein znaczy przyjaźń

Jak możemy przeczytać we wstępie do tego wydania, Niles i Wrightson byli przyjaciółmi. Wcześniej razem przygotowali takie komiksy jak „Dead, She Said” czy „The Ghoul” oraz „Doc Macabre”. „Frankenstein żyje, żyje!”, jak się później okazało, był ich ostatnim wspólnym dziełem, które do tego – z powodu choroby Wrightsona – miało nie zostać ukończone. Rysownik więc, jeszcze za życia, wybrał na swojego „następcę” – Kelleya Jonesa.

Jones dokończył „Frankensteina” w oparciu o założenia i wstępne szkice oryginalnego rysownika. Efekt końcowy jest fenomenalny. Sam nie wiem, w którym miejscu kończą się rysunki Wrightsona, a zaczynają Jonesa.

Dodatkowym smaczkiem do wydania kompletnego są strony z grafikami, szkicami koncepcyjnymi oraz zapiskami Berniego Wrightsona do czwartego zeszytu „Frankensteina”. Te projekty nigdy wcześniej nie zostały opublikowane, a dzięki nim można lepiej poznać proces twórczy autora.

Rysunki żyją, żyją

Nowa historia nie jest zbyt bogata. Daje zmartwychwstałemu potworowi niewiele do roboty poza zastanawianiem się nad nowo odkrytym człowieczeństwem i tym, jak popełnić jeden odkupieńczy czyn, grafika Wrightsona jest absolutnie niezwykła. Poziom szczegółowości jest fenomenalny ‒ można spędzić godziny na badaniu jednej ilustracji laboratorium szalonego doktora pełnego dziwacznych osobliwości.

Czarno-białe prace przypominają najlepsze komiksy E.C. Comics (amerykański wydawca komiksów z takich gatunków jak horror, dark fantasy czy SF). Sam potwór został stworzony na nowo. Nie ma naleciałości w postaci wysokiego czoła, śrub w karku czy wydatnej szczęki, niczym u tego stworzonego przez Jacka Pierce’a dla filmu „Frankenstein” z Borisem Karloffem. Ciekawostką jest, że ten właśnie wygląd, który najbardziej kojarzymy z potworem Frankensteina, został prawnie zastrzeżony przez Universal. Dzięki temu studio osiągnęło znaczne zyski dzięki sprzedaży zabawek i akcesoriów związanych z filmem. Ale to również powód, dlaczego potwór od Wrightsona wygląda po prostu inaczej, wcale nie mniej groźnie.

Wydanie kompletne, ale nie ukończone

Stwierdzenie, że mamy do czynienia z wydaniem kompletnym, jest na wyrost. Nie chcą zostać źle zrozumianym, muszę wytłumaczyć, o co mi dokładnie chodzi.

Z powodów zdrowotnych rysownika, o których napisałem powyżej, a także biorąc pod uwagę relacje, jakie łączyły Nilesa z Wrightsonem, doszedłem do wniosku, że ten komiks nie jest skończony. Fabuła urywa się w pewnym momencie opowieści, nie zdążywszy się tak naprawdę rozkręcić. Jestem przekonany, że gdyby zdrowie pozwoliło, to powstałyby więcej niż tylko cztery zeszyty tej historii.

Frankenstein żyje, żyje! - Plansza przykładowa

Frankenstein żyje, żyje! – Plansza przykładowa

Nawet pomimo znalezienia rysownika, który podołał dokończeniu napisanej już części, kontynuacja mogła być dla Nilesa niemożliwa, chociażby z powodów emocjonalnych. Piszę to, abyś był świadomy, czytelniku, co bierzesz do ręki i dostajesz. Od razu podkreślę, komiks nie ma w zasadzie wątków niedokończonych. Zakończenie mocno jednak sugeruje, że historia nie powinna się skończyć tam, gdzie dotarła. Potraktujcie to dzieło jako niedokończoną symfonię Wrightsona.

Podsumowując, dostaliśmy bardzo solidne, przepiękne dzieło w klimatach gotyckich i wiktoriańskich. Nie mam absolutnie nic złego do powiedzenia na jego temat. Nawet pomimo tego uczucia niedokończenia, które jest dla mnie bardziej uczuciem niedosytu, że to już koniec. To mimo wszystko wciągająca historia z zapierającymi dech w piersiach ilustracjami. Niezależnie od tego, czy jesteś fanem mistrzowsko wykonanych komiksów grozy, czy po prostu koneserem wspaniałej sztuki i historii, zdecydowanie powinieneś spróbować. „Frankenstein żyje, żyje” to doskonała i ważna historia. To ostatni słodko-gorzki prezent, który dał nam Bernie Wrightson, zanim odszedł, i nie można go przegapić.

Dziękujemy wydawnictwu KBOOM za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Scenariusz: Steve Niles
Rysunki: Bernie Wrightson, Kelley Jones
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawnictwo KBOOM
Liczba stron: 104
Format: 199x305mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN 978-83-954323-1-6
Wydanie pierwsze
Cena okładkowa: 70,00 zł
Premiera: 27 września 2019
Album zawiera materiały pierwotnie opublikowane w Frankenstein Alive, Alive! #1-4