wonderwoman DC DAVID FINCH and RICHARD FRIEND

WONDER WOMAN #36
Written by MEREDITH FINCH
Art and cover by DAVID FINCH and RICHARD FRIEND
DC Comics, Inc. ALL RIGHTS RESERVED.

Kiedy byłam mała, chciałam być: Atreju, Winnetou, Jonatanem Kootem, Sherlockiem Holmesem, Yulem Brynnerem, Optimusem Primem, Indianą Jonesem, Tomkiem Wilmowskim, Panem Samochodzikiem i zdaje się, że Merlinem. I nie widziałam w tym nic dziwnego, że to wszystko są postaci męskie. 

Bo jaką miałam alternatywę? Mogłam być Pippi, czy też Fizią Pończoszanką, ale sami przyznacie, że  to postać niepoważna. Mary Poppins zadzierała nosa, a wszystkie dziewczęta z lektur szkolnych były jakieś takie zwyczajne. Mogłam być Karolcią, ale szczerze mówiąc, cały czar tej postaci to koralik. Na tle całego stada nijakich postaci wyraźnie odcina się Ronja, ale jedna córka zbójnika wiosny nie czyni.

Nie twierdzę, że mnie skrzywdzono, złośliwie pozbawiając ciekawych wzorców kobiecych, bo jest cała masa fajnych książek, gdzie dziewczynki są całkiem sensowne – na przykład u Broszkiewicza, w książce „Wielka, większa i największa” (ktoś to jeszcze pamięta?), „Czarnych Stopach” czy u Chmielewskiej. Tyle że w większości przypadków występowały one w mieszanym towarzystwie. Ze świecą szukać dziewczynki, która byłaby dzielna, ale nie ckliwa, mądra i zdeterminowana, a przy tym nie kretyńsko uparta. Wszelkie Anie, Emilki i inne Historynki ze stajni Lucy Maud Montgomery odganiałam od siebie kijem. Chłopcy mają zdecydowanie lepsze przygody, a dziewczynki, nawet jeśli już się uwikłają w fantastyczne wydarzenia, głównie narzekają i czekają, aż ktoś się nimi zaopiekuje.

Rany, ja musiałam zacząć oglądać anime, żeby trafić na dobre postacie kobiece. Tak, anime, z baunsującymi piersiami, majcioszkami i dekoltami po pępek. Jeśli tak dziwny naród, jak Japończycy, jest w stanie zmajstrować fajne animowane babki, to chyba „cywilizowany” Zachód nie powinien mieć problemu? Niestety, najodważniejszą indywidualistką mojego dzieciństwa pozostaje pszczółka Maja…

Szlag mnie trafia, kiedy widzę, że na wiele postaci żeńskich jestem już po prostu za stara, bo lata nastoletnie mam za sobą. Owszem, rozumiem fenomen Katniss, zaiwaniającej po Igrzyskach Śmierci, ale przepraszam, ja bym wolała popatrzeć sobie na Czarną Wdowę albo Wonder Woman, a tu kiła. DC przewraca oczami, głosem pełnym zgrozy oznajmiając, że świat nie jest gotowy na WW, choć Marvel radośnie macha po ekranie gadającym szopem. To przerażające, że jesteśmy bardziej przyzwyczajeni do sensownych zwierzaków niż konkretnych babeczek.

DC z wielkim ociąganiem wrzuciło Wonderkę w planowany sequel Supermana. Tylko czemu, do ciężkiej motylej nogi, dziewczyna wygląda jak smutna kopia Xeny, a jej strój jak coś wyciągniętego z szafy „Gry o Tron”? Superman może latać z majtami na wierzchu, ale Diana Prince nie dostanie swojego rewelacyjnego body? Bardzo przepraszam, ale usprawiedliwienia, że trzeba „odświeżyć” postać, do mnie nie przemawiają. Skoro Batmana nie przemalowano na niebiesko, to co szkodziło dać Wonderce złocisty gorset? Oglądałabym.

Marvel też nie ma czysto za uszami. Owszem, w porównaniu z DC dają dużo, dużo więcej, ale gdzie obiecany film z Nataszą? Trzy Iron Many i ani jednej Czarnej Wdowy? Rany Julek, to chyba nic trudnego zrobić sensowną wersję „Salt”, Scarlett Johansson jest tak seksowna, że nie musi nawet być jej widać, żeby robiła piorunujące wrażenie (polecam film z jej głosem i Joaquinem Phoenixem, „Ona”). Dorzucić półnagiego Hawkeye’a i się sprzeda…

Drodzy producenci filmowo-komiksowi: ja naprawdę nie potrzebuję, żeby Thor był kobietą. Thor to Thor, wiecie, ładne bicepsy i te sprawy. Wystarczy mi. Ja chcę baby, takiej porządnej, pełnokrwistej, fajnej baby. Nie obrażę się, jeśli będzie przy okazji seksowna, byleby ekipa od efektów specjalnych nie dostała potem Oscara za renderowanie jej cycków.

Joanna „Szyszka” Pastuszka-Roczek